Tygrysiaki rzadko miewają infekcje z gorączką. Nie dostają żelków witaminowych z dodatkiem rutyny, codziennej porcji tranu, witaminy C ani żadnych innych suplementów diety podnoszących odporność. Pomimo skłonności do alergicznego kaszlu i kataru siennego, od kilku lat nie przechodziły już kuracji antybiotykowej. Wszystko to dzięki mojej tajnej broni w walce z zarazkami – diecie bogatej w antyoksydanty, probiotyki i witaminy.
Spis treści
Dieta podnosząca odporność
Codzienna dieta to podstawa prawidłowego funkcjonowania układu odpornościowego. Lekarze od dawna alarmują, że zażywanie nawet najlepszych suplementów nie zrównoważy błędów, jakie popełniamy jedząc byle co i byle jak.Tak naprawdę, handel środkami podnoszących odporność w aptekach i drogeriach w ogóle nie powinien mieć w ogóle racji bytu. Dzieje się jednak inaczej, bo zewsząd atakują nas reklamy mikstur zapewniających końskie zdrowie.
W starciu na budżety reklamowe rolnicy oraz producenci naturalnych źródeł witamin przegrywają z koncernami farmaceutycznymi. Przegrana ta przekłada się na mylną wiarę w to, że bez codziennej dawki tranu, syropku czy żelka witaminowego dzieci nigdy nie będą zdrowe.
Jako mama i biotechnolog w jednym, mam pełną świadomość tego, że jedzenie nie ma na celu jedynie zaspokojenia głodu. Spożywanie lokalnych, sezonowych produktów sprzyja kształtowaniu zdrowych nawyków żywieniowych u dzieci, ale i dostarczaniu organizmowi niewidzialnej gołym okiem amunicji do walki z bakteriami i wirusami, które nas zewsząd atakują.
Owoce i warzywa
Podstawą diety podnoszącej odporność są warzywa i owoce. Z tego właśnie powodu nasz kuchenny parapet przez cały rok ugina się pod ciężarem sezonowych owoców kupionych na lokalnym bazarku.
Równie często sięgamy po domowe przetwory z babcinej piwnicy – kiszone ogórki bogate w probiotyki oraz przeciery pomidorowe, sosy paprykowe i tarte buraki pełne antyoksydantów. Każdej jesieni i zimy nasza spiżarka jest pełna domowych przetworów.
Sok malinowy domowej roboty
Długi i skomplikowany proces produkcyjny soku malinowego zaczyna co roku od zdobywania owoców. Cały sekret tkwi bowiem nie w recepturze, a w owocach, które nie mogą rosnąć blisko ruchliwej drogi i muszą być uprawiane w sposób ekologiczny. Maliny ze sklepu nie wchodzą w grę. Niezastąpiona babcia B. zamawia owoce u znajomych i znajomych znajomych, bo tylko wtedy ma pewność, że są to owoce najwyższej jakości.
Przyznam, że przez długi czas uważałam codzienne pojenie dzieci sokiem malinowym za nieszkodliwe dziwactwo. Pewnie dlatego pewnego dnia, redukując dzieciom ilość cukru w diecie, postanowiłam drastycznie ograniczyć im także babcine soki. Wystarczyło kilka tygodni przerwy ulubionej wody z soczkiem, by obydwa Tygrysiaki wylądowały w łóżku z gorączką. Dlatego też soki malinowe, a także te z ciemnych winogron i aronii, to nasz codzienny dodatek do wody, a nie jedynie środek wspomagający leczenie przeziębienia.
Codzienne wzmacnianie organizmu wodą z sokiem malinowym podnosi odporność i chroni przed chorobami.
Przecier pomidorowy
Najcenniejszym składnikiem przecieru pomidorowego jest likopen – przeciwutleniacz, który chroni organizm przed chorobami układu krwionośnego i nowotworami. Nie ma lekko, bo żeby go wydobyć ze świeżych pomidorów, trzeba się nieco natrudzić. Żadna droga na skróty, w tym wyciskanie surowych pomidorów nie jest dozwolona. Przecier musi być przygotowany ze świeżych, dojrzałych pomidorów, które należy gotować przez długi czas. Tylko wtedy końcowy produkt będzie odpowiednio gęsty, aromatyczny i bogaty w niezwykle cenne dla zdrowia składniki. Tutaj zmuszona jestem zrobić kolejny ukłon w stronę mojej mamy, która odkąd sięgam pamięcią stała z sitkiem i pałką w ręku i… przecierała gotowane pomidory.
Sklepowym odpowiednikiem domowego przecieru jest przecier pomidorowy sprzedawany w dużych słoikach i butelkach. Zapewniam Was, że żaden koncentrat, ani pomidory w puszce, go nie zastąpią.
Owoce sezonowe
Robiąc zakupy na bazarze czy w sklepie kieruję się zawsze zasadą, że najzdrowsze i najtańsze są owoce sezonowe. Latem kupujemy więc truskawki, leśne jagody i maliny, a zimą głównie mandarynki, pomarańcze i kiwi. Przez cały rok kupujemy jedynie jabłka i gruszki, które są przechowywane w chłodniach i dzięki temu zachowują wiele cennych składników nawet wiele miesięcy po zbiorach.
Dzieciom podaję świeże owoce pokrojone na kawałki, które układam w fantazyjny wzór. Wizualna zachęta do skosztowania nowych smaków działa na nie jak magnes i porcja różnorodnych owoców wyłożona na dużym talerzu wystarcza zazwyczaj na około 5 minut. Po tym czasie dostaję pusty talerz z prośbą o dokładkę. Co ciekawe, na talerzu nie może nigdy zabraknąć jabłek, za którymi dzieciaki dosłownie przepadają.
Świeże soki owocowe
Sklepowe soki owocowe są w naszym domu rarytasem kupowanym jednie dla gości. Jeśli już ulegamy namowom dzieci, to wybieramy świeżo wyciskane soki przechowywane w lodówkach.
Niestety, w niektórych sklepach przechowuje się w lodówkach wszystkie soki, również te pasteryzowane i wyprodukowane z koncentratu – trzeba więc zachować czujność i dokładnie czytać etykiety.
Przerabianie jabłek i marchewek na sok odbywa się u nas całą rodziną – dzieci myją owoce, dorośli je kroją, dzieci wrzucają wszystko do sokowirówki, a rodzice ledwo zdążają z podłożeniem naczynia na sok :D Śmiechu przy tym mamy zawsze co nie miara i zupełnie nie dziwi mnie, kiedy podczas zakupów słyszę prośbę o owoce na soczek:
– Mamo, zrobimy w domu sok z jabłuszka?
Jeśli uważasz, że nie masz czasu na wyciskanie soku ze świeżych owoców, to… zatrudnij do tego dzieci!
Znacznie mniejszym powodzeniem cieszy się u nas świeżo wyciskany sok z pomarańczy. Niestety, moje dzieci za nim nie przepadają. Mówiąc wprost, czasami nawet nie chcą go spróbować. Mają jednak pecha, bo trafili na matkę, która od dzieciństwa uwielbia zabawę wyciskarką do cytrusów i gdy tylko zobaczy pomarańcze w promocyjnej cenie odruchowo przelicza je na litry świeżego soku. Dyskretnie się przy tym oblizując ;)
Czosnek
Chleb z masłem i czosnkiem był w dzieciństwie jedną z moich ulubionych przekąsek. Niestety, moje dzieci nie podzielają maminego zamiłowania do intensywnego smaku i zapachu czosnku, więc zmuszona jestem szukać alternatywnego sposobu na jego przemycanie. Małymi kroczkami przyzwyczajam dzieci do tego intensywnego smaku i zapachu doprawiając mięsa i sosy do makaronu świeżo wyciśniętym czosnkiem tuż przed podaniem.
Dodatkowo posypuję dania świeżymi ziołami, które są bogatym źródłem przeciwutleniaczy i olejków eterycznych. Zioła, w tym również czosnkowy szczypiorek, hoduję w swojej malutkiej szklarni na kuchennym parapecie.
Nabiał
Nabiał jest niekwestionowanym królem naszej codziennej diety. Niestraszne są nam doniesienia o szkodliwości mleka i jego przetworów. Tym bardziej, że mamy własne dowody na jego dobroczynne działanie, o czym zaraz opowiem.
Domowe koktajle zamiast jogurtów
Przygotowywanie domowych koktajli z mrożonych jagód i wiejskiego kwaśnego mleka (lub tradycyjnego polskiego kefiru) to nasz domowy rytuał. Dźwięk blendera sygnalizujący przygotowywanie „mleczka jagódkowego” potrafi odciągnąć Tygrysiaki nawet od telewizora. Rzucają się na nie dosłownie niczym szarańcza i wypijają w mgnieniu oka.
Przygotowując domowy koktajl podnoszący odporność, trzeba pamiętać o kilku ważnych kwestiach:
- probiotyki ukryte w kefirze
Podstawą prozdrowotnego koktajlu jest kefir albo kwaśne mleko. Nie żaden jogurt naturalny czy śmietana. Dlaczego? Bo to właśnie kefir ma najwięcej probiotyków, czyli szczepów mikroorganizmów, które podnoszą odporność.
Będąc na studiach, miałam okazję przekonać się, ile dobroczynnych bakterii jest w reklamowanych nachalnie jogurtach i probiotycznych jogurtopodobnych napojach. Z wszystkich przyniesionych na zajęcia maślanek, jogurtów i kefirów, jedynie te ostatnie zawierały dobroczynne mikroorganizmy. Pozostałe miały ich albo bardzo niewiele, albo w ogóle.
- owoce pełne cennych składników
Koktajl z dodatkiem świeżych, leśnych jagód jest pełen cennych antyutleniaczy, witamin oraz substancji chroniących dzieci przed pasożytami. Sezon na jagody jest jednak tak krótki, że czasu wystarcza w zasadzie jedynie na zrobienie zapasów na zimę.
Co roku na początku lata kursuję więc na bazar w poszukiwaniu leśnych jagód, które mrożę poporcjowane w woreczkach i zastanawiam się czy mrożenie nie zabija przypadkiem tych cennych substancji. Próbowałam kilka razy zastąpić czarne jagody z zamrażarki innymi owocami, w tym również sprzedawanymi zimą świeżymi malinami i borówkami amerykańskimi. Niestety każda z tych prób odbijała się negatywnie na odporności dzieci.
Świeże owoce kupowane w supermarkecie zimą nie mają takich samych właściwości jak te kupowane w sezonie i mrożone w domowej zamrażarce.
Niestety w tym roku nie zdążyłam zrobić zapasów, bo padłam pod ciężarem pierwszego trymestru ciąży. Zmuszona więc byłam używać substytutu w postaci mrożonych w domu jagód amerykańskich. Koktajl kolor miał niby ten sam, ale smak był nieco inny. Kiedy już pogodziłam się z tym, że muszę czekać do lata, trafiłam przypadkiem w Tesco na mrożone borówki i czarne porzeczki. Takie połączenie testuję od kilku tygodni i póki co sprawdza się całkiem nieźle, bo dzieci nie wyczuwają różnicy w smaku i, co najważniejsze, nie chorują.
Świeże mleko prosto od krowy
O tym jak wiele prawdy jest w haśle Pij mleko, będziesz wielki! przekonałam się, gdy zamiast sklepowego mleka w butelkach zaczęliśmy pewnego lata kupować mleko prosto od krowy. Początkowe opory związane z nieco innym smakiem i zapachem udało się dość szybko pokonać delikatnie je rozcieńczając i pijąc głównie w postaci koktajlu owocowego.
Na efekty picia pełnego, wiejskiego mleka nie czekaliśmy długo. Najpierw okazało się, że Gabrysia, którą miałam jeszcze wtedy w brzuszku, zaczęła nagle rosnąć. Mimo mojego umiarkowanego przyrostu na wadze, każde kolejne badanie USG wskazywało, że dzidzia w brzuszku rośnie jak na drożdżach. Ten trend utrzymał się również po porodzie – karmiona jedynie mlekiem mamy, była zawsze dorodnym bobasem, a ja nie czułam się w żaden sposób osłabiona. Do dziś żałuję, że nie piłam wiejskiego mleka przy pierwszym dziecku.
Pod wpływem picia wiejskiego mleka zaczął rosnąć również Mati. Z mizernego chuderlaka stopniowo zaczął się przemieniać w chłopca niewiele odstającego wzrostem od swoich rówieśników.
Co więcej, odkąd zmieniliśmy mleko, zniknęły również nawracające anginy, z którymi walczyliśmy oboje tamtego roku nieustannie od wiosny do jesieni. Picie sklepowej białej cieczy opatrzonej napisem „mleko”, w czasie, gdy krowa ma przerwę w dojeniu, już po kilku tygodniach odbija się na odporności całej naszej rodziny. Przerwa ta odbija się negatywnie także na wzroście dzieci.
Jeśli więc tylko macie taką możliwość, to kupujcie mleko prosto od krowy. Pytajcie o nie na bazarach albo korzystajcie z coraz popularniejszych mlekomatów – naprawdę warto!
Wiejskie jaja
Kiedy na studiach uczyłam się o tym, że jajko to jajko i dla jego jakości oraz smaku nie ma kompletnie żadnego znaczenia poziom szczęścia kury, to przyjęłam to za pewnik. Niedługo po tym zostałam mamą, a moja mama babcią i… zaczęły się dostawy wiejskich jaj „dla dzidziusia”.
Od tamtej pory jemy głównie wiejskie jaja – takie z pochodzenia, a nie tylko z nazwy. Od naprawdę szczęśliwych kur, karmionych paszą bez GMO, bo przeważnie resztkami ze stołu i ziarnem. Taka dieta kury jest najlepszą gwarancją niż jakiekolwiek certyfikaty, że jaja są „wolne od GMO i antybiotyków”. /A propos… Wiecie, że kury karmione paszą bez GMO to zwykły chwyt marketingowy?/ Efekt wzrostowy, który zaobserwowałam u moich dzieci po zmianie mleka na wiejskie, był po części spowodowany również jedzeniem świeżych jajek prosto od kurki. Prawdziwie wiejskie jaja i mleko dostarczają dzieciom składników potrzebnych do prawidłowego wzrostu i zwalczania infekcji już w zarodku, co obserwuję od kilku lat.
Dzisiaj już nikt mi nie wmówi, że jajka hurtowo produkowane na fermach i świeże jajeczka od wiejskiej kurki są dokładnie takie same. Wy również w to nie wierzcie.
Codziennie przekonuję się na przykładzie mojej własnej rodziny, można mieć zdrowe przedszkolaki bez faszerowania ich witaminami z apteki. Nie trzeba też robić zakupów w sklepach z ekologiczną żywnością. Wystarczy tylko zadbać o to, by na stole nie zabrakło nigdy sezonowych warzyw i owoców oraz podstawowych, wysokiej jakości, produktów wspomagających odporność organizmu.
PS. Jak na ironię, piszę to wszystko w czasie, gdy za ścianą Mati kaszle i głośno chrząka. Niestety, skłonność do alergii i astmy, przekazywana w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie, nie daje się zwalczyć samą dietą. Czasami potrzebna jest również zmiana klimatu. Na szczęście przed nami kolejny turnus leczenia uzdrowiskowego w Kopalni Soli, który wspomoże nas w tej nierównej walce.
Przepraszamy.
Jak możemy poprawić artykuł?
Dziękujemy za przesłanie opinii.