Co zobaczyliśmy na wakacjach w Chorwacji?

To będzie zaskakujący, nietypowy wpis. O tym, co można odpuścić na wakacjach w Chorwacji i o tym, czego nie możesz przegapić. Jeśli liczysz na typowy wpis-polecajkę, to możesz się gorzko rozczarować. Zaufaj mi, jest w tym szaleństwie sporo rozwagi, uważności i slow life.

 


 

Tegoroczne wakacje miały być wakacjami w nagrodę za nasz pierwszy rok edukacji domowej. Chociaż nagroda w przypadku kogoś, kto próbuje wychowywać dzieci bez kar i nagród, to średnio trafne określenie. Wakacje miały być zwieńczeniem naszej pracy. Czasem totalnego luzu i odpoczynku, którego wszyscy bardzo potrzebowaliśmy.

Dla mnie jednak okazały się przede wszystkim wielką lekcją odpuszczania.

Jestem typem zwiedzacza. Uwielbiam muzea, zamki, pałace, ruiny i wszelkie wykopaliska. Nie wyobrażam sobie więc wakacji na południu Europy bez zobaczenia amfiteatru, łuku triumfalnego i chociaż jednej bizantyjskiej mozaiki. Mojej pasji do starożytnych zabytków nie podzielają jednak ani dzieci, ani mąż.

Po kilku latach trenowania komunikacji bez przemocy, nauczyłam się już jak nie popadać w konflikt i nie zmuszać nikogo do tego, na co nie ma ochoty, ale równocześnie nie rezygnować z mojej wielkiej potrzeby zwiedzania i poznawania świata.

Odeszłam od tradycyjnego biegania po muzeach.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Ania Janda (@tygrysiaki)

Odpuściłam ganianie po starożytnym amfiteatrze w Puli.

Mati i tak się nachodził po wykopkach podczas wyjazdu do Rzymu.

To tylko żart. Rzym bardzo mu się podobał i nawet nie marudził w trakcie zwiedzania.

Odpuściłam zwiedzanie akwarium w Puli.

Kiedyś na bank je odwiedzę, bo to akwarium to coś jakby nasze, polskie fokarium w Helu. Tylko dużo większe i ciekawsze.

Nie żałuję jednak, że tam nie poszliśmy.

Dzieci i tak wolą skakać po kamieniach, przyglądać się zwierzętom i glonom w wodzie, a potem doczytywać o nich z tablic informacyjnych i internetu. Nie podziwiali więc w tym roku ryb i skorupiaków przez szybkę akwarium w klimatyzowanej sali. Zamiast tego mogli się poczuć jak prawdziwi odkrywcy skarbów mórz i oceanów.

Nie czyśćcie ekranów. Ta kropka na środku to głowa jakiegoś niemieckiego pływaka. Postanowiłam, że nie będę go usuwać ze zdjęć. Niech sobie pływa ;)

Czy to już zachwycające dowody życia pod wodą, czy może zwykły syf?

Takie nic. Takie kamienie i odrobina wody. Nawet na zdjęciu nie wygląda ciekawie… A jednak spędziliśmy tam 2 godziny. W upale, rybim smrodku. Bez cienia i wiatru.

Dzieci nie mogły wyjść z zachwytu ile roślin, krabów, małż i innych „ślimaczków” tam mieszka. Byli oczarowani.

A ja dziwiłam się, że nie ma nigdy aż takich zachwytów w akwarium, w zoo ani na żadnej wystawie przyrodniczej. Chyba dlatego, że oglądanie tego samego za szybką odrealnia ten widok. To już nie są żywe istoty, ale obrazki, jakie można zobaczyć wszędzie. W dowolnej chwili.

Ten zapach, ten gorąc i te szybkie ruchy, gdy zwierzaki uciekają w popłochu przez nami-wielkoludami, działają na dzieci jak magia.

Mam nadzieję, że dzięki tej magii pokochają przyrodę. Zaprzyjaźnią się z nią. I kiedy ktoś powie im, że kupując kolejnego badziewnego konika do zabawy, przyczyniają się do degradacji środowiska i pośrednio również do zabijania tych przyjaciół, to się zastanowią, czy naprawdę muszą go mieć.

Resztki czyjegoś śniadania. Albo żywota. Zależy jak na to spojrzeć. 


Poznawali miejscową przyrodę wszystkimi zmysłami:

  • starali się nie spaść z kamienia do wody (zmysł równowagi),
  • wdychali rybi smród morza (węch),
  • brodząc w wodzie, szukali jeżowców (dotyk, równowaga i wzrok),
  • urządzali konkursy, kto wypatrzy większą meduzę albo komu się uda znaleźć więcej muszelek (wzrok),
  • budowali zamki z piasku i dekorowali je figami, szyszkami i glonami (znowu dotyk).

Nawiązywali znajomość, a może nawet przyjaźń z miejscową przyrodą. A słońce w tym czasie przypiekało im ramiona i karki.

Biofilia to potrzeba poczucia wspólnoty z innymi organizmami żywymi. Niekoniecznie swojego gatunku. Choć nie jest ona powszechnie uznawana przez biologów i innych -ogów, to trudno zaprzeczyć, że coś w tym jest.
Jesteśmy, i chcemy być, częścią przyrody. Chcemy się z nią przyjaźnić. A przyjaźń z galaretowatą meduzę łatwiej przecież nawiązać stojąc na brzegu morza niż patrząc na nią przez szklaną szybkę akwarium.

Odpuściłam wyprawę do rezerwatu ptaków.

Na kempingu było dużo drzew, a wśród nich żyły setki ptaków: mewy, kosy, żołny, pliszki i mnóstwo innych śpiewaków. Natrętnych, drących dzioby śpiewaków, którzy budzili nas w namiocie przed świtem.

Odpuściłam zwiedzanie bazyliki z mozaikami w Poreču.

Bilety były drogie. Za drogie jak na to, żeby wejść z trójką dzieci, z których:

  • jedno ma w nosie zwiedzanie, bo mu gorąco;
  • drugie chętnie wejdzie, bo myśli, że tam na pewno jest klima;
  • a trzecie przebiegnie wszystko w minutę i zanim zdążę rzucić okiem na mozaikę, to już będę przy wyjściu.

Zamiast tego kibicowaliśmy w Poreču podczas ulicznego meczu Polska-Chorwacja.

Pamiętajcie, że dzieci z edukacji domowej to aspołeczne dzikusy. Objawia się to przede wszystkim tym, że zagadują obce, chorwackie dzieci i grają z nimi w piłkę na ulicy ;)

Odpuściłam Kanał Limski.

Objechanie autem wokół kanału groziło wymiotami, a statek to nuuuuda. Zdaniem Tygrysiaków ciekawiej jest zbudować własny kanał w piasku na plaży.

Odpuściłam wszystko.

Wszystko poza jednym – poznawaniem tego, co było najbliżej nas.

  • Pokazałam więc dzieciom skąd się biorą figi, oliwki i liście laurowe.
  • Rozpoznawaliśmy rośliny, które rosną też w naszym ogródku – oleandry, rozmaryny i gigantyczne lawendy.

  • Poszukiwaliśmy piniowych szyszek, które potem zostawiliśmy w nagrzanym aucie, żeby zobaczyć jak strzelają.
  • Sprawdziliśmy, czy kolor i struktura gleby w tamtym rejonie faktycznie są takie, jakie widzieliśmy w muzeum gleb w Krakowie.
  • Przekonaliśmy się, że piaszczysta plaża w Chorwacji jest wytworem człowieka, który ten piach przywiózł i zasypał nim naturalnie występujące kamienie.
  • Poznawaliśmy sekretne życie skorków (szczypawic), które tak bardzo polubiły nas i nasz namiot, że przyjechały z nami do Polski.
  • Niektórzy (=Nela) doświadczyli bolesnego odrzucenia przyjaźni z wielką, włochatą gąsienicą. Na szczęście gąsienica nie przyjechała z nami do domu.

A wieczorami czytaliśmy na głos Mity Greckie i podziwialiśmy zachód słońca nad Adriatykiem.

Przede wszystkim zaś bardzo dobrze się bawiliśmy.

Jak pisze Richard Louve w książce Ostatnie dziecko lasu: Zabawa – zwłaszcza ta niezorganizowana, twórcza, bez gotowców – jest coraz częściej uznawana za najbardziej niedoceniany czynnik rozwoju dziecka.

Faktycznie tak jest. Wszystko to, co wymieniłam, miało miejsce podczas zabawy, spacerów do łazienki czy na minidisco. Wszystko to było na wyciągnięcie ręki, a myśmy to odnaleźli i poznali.

Myślę, że dzieci też całkiem dużo się nauczyły podczas tego odpuszczania. Może nawet więcej niż podczas intensywnego zwiedzania, na które ja miałam ochotę? Jedno jest pewne – odpoczęliśmy na tych rodzinnych wakacjach jak nigdy dotąd.

Czy ten artykuł był pomocny?

Przepraszamy.

Jak możemy poprawić artykuł?

Dziękujemy za przesłanie opinii.