Dlaczego zdecydowaliśmy się na edukację domową?

Postanowiłam napisać ten tekst z kilku powodów. Po pierwsze, chcę Wam opowiedzieć jak to się stało, że znaleźliśmy się w edukacji domowej. Po drugie, chcę wyjaśnić, dlaczego Nela chodzi do przedszkola, czy będzie do niego chodzić i czy kiedykolwiek pójdzie do szkoły.

Skąd pomysł na edukację domową?

Kilka lat temu temat edukacji domowej był mi zupełnie obcy. Słyszałam o nim w mediach, miałam znajomych zachwyconych ideałami edukacji domowej. Nie miałam jednak bezpośredniego kontaktu z nikim, kto tkwiłby w tym od lat i mógł mi opowiedzieć jak to wygląda w praktyce.

Dopiero przy okazji projektu „Zmień siebie, daj siebie” poznałam mamę, której dzieci uczyły się w domu. Siedząc obok niej przy kolacji, wypytałam ją o wszystkie rzeczy, które wtedy wpadły mi do głowy. Tą mamą była Ania – znana niektórym z Instagrama jako Kobiety w pewnym wieku.

Ania w swoich mediach społecznościowych nie pisze nigdy o homeschoolingu. Pewnie dlatego, że jej social media są wytchnieniem od domu i dzieci. A może dlatego, że jej dzieci to już w zasadzie dorośli ludzie. Tacy weterani homeschoolingu rzadko dzielą się swoimi doświadczeniami, bo nie czują takiej potrzeby. Tamta rozmowa została jednak gdzieś w mojej pamięci i wróciła do mnie jak bumerang, gdy pojawiły się kłopoty.

Kryzys w szkole systemowej

W przestrzeni publicznej wiele się mówi o problemach w edukacji: braku pieniędzy, niskiej motywacji nauczycieli i ich odchodzeniu z zawodu. Długo byłam jednak przekonana (i nadal jestem!), że nie da się wsadzić wszystkich szkół do jednego wora. Szkołę tworzą ludzie – setki odrębnych osób – i to od nich przede wszystkim zależy jak będzie wyglądała nauka.

Mimo pozytywnego nastawienia i ogromnej wiary w tych, którzy w szkole pracują bez względu na wszystko, doświadczyliśmy tych bolączek systemu edukacji na własnej skórze.

Praca w szkole nie jest atrakcyjna dla młodych ludzi

Mała ilość godzin „przy tablicy”, gwarantowane wolne święta, częściowo wolne ferie i wakacje nie równoważą złej atmosfery, małego prestiżu i stosunkowo niskich zarobków. Młodzi, wykształceni ludzie nie zgłaszają się ochoczo do pracy w szkole. Konkurencja jest mała. Praca czeka na człowieka, który ma wymagane kwalifikacje i jest gotów stawić się na dźwięk porannego dzwonka w klasie.

Tak rodzą się problemy:

  1. Stawianie sobie za cel realizację programu, a nie nauczenie czegoś dzieci i zbudowanie z nimi relacji.
  2. Wprowadzanie dziwnych metod oswajania pierwszoklasistów z nową sytuacją przez codzienne przesadzanie (bez wzięcia pod uwagę ich komfortu emocjonalnego i poczucia bezpieczeństwa).
  3. Ignorowanie emocji uczniów – nie wiem dlaczego płaczesz, ale masz przestać, bo rozwalasz mi w ten sposób lekcję.
  4. Wciąganie w zabawę ucznia na skraju załamania emocjonalnego, bez możliwości wyciszenia się. A potem dziwienie się, że dziecko nie wytrzymało, że doszło do wybuchu tłumionych emocji.
  5. Pilnowanie, żeby uczniowie nie ściągali, przez skracanie czasu na sprawdzianie w myśl zasady: jak będą mieli mało czasu, to skupią się na pisaniu, a nie na ściąganiu.
  6. Dawanie upustu własnej frustracji spowodowanej problemami w domu i strachem przed koronawirusem np: Nie zbliżaj się do mnie, bo mnie czymś zarazisz i dzieci mi się PRZEZ CIEBIE pochorują!
  7. Okłamywanie, mówienie uczniom tak zwanych półprawd.
  8. Stawianie niejasnych wymagań. Nieudzielanie odpowiedzi, gdy uczniowie proszą o podanie wymagań.
  9. Ignorowanie stanu zdrowia ucznia, zwolnień lekarskich z ćwiczeń na wf i narażanie na utratę zdrowia, np. przez zmuszenie astmatyka do pójścia z klasą na wiosenny spacer do parku.
  10. Zamiatanie pod dywan problemów klasowych, np. dokuczania i prześladowania.
  11. Kontrolowanie stroju, szczególnie długości spodni i spódniczek w ciepłe dni.
  12. Doszukiwanie się na siłę przejawów agresji.
  13. Obwinianie ucznia za bycie ofiarą.
  14. … i wiele, wiele innych

Tak naprawdę to tylko część problemów, których sami doświadczyliśmy w ciągu trzech lat w szkole systemowej.

Nauczyciele są tylko ludźmi

… a ludzie popełniają błędy i te błędy trzeba im wybaczać

I wybaczałam. Raz, drugi… powtarzałam sobie, że przecież rodzice od zawsze narzekają na nauczycieli, nauczyciele na rodziców, a dzieci na jednych i drugich. Tak już jest i pewnie tak będzie. Zawsze pojawiają się konflikty, które rozwiązuje się na bieżąco. Nie da się zadowolić wszystkich, tak samo jak wszyscy nie mogą się lubić. Nie mam co do tego złudzeń, ale dopóki udaje się jakoś dogadać, nie ma mowy o kryzysie.

Wybaczałam do momentu, aż straciłam nadzieję, że to tylko pojedyncze przypadki, że tych dobrych nauczycieli jest więcej niż złych. Zderzyłam się z ludźmi, którzy nie wybaczali tak jak ja, ale tworzyli sobie katalog sporów z uczniem i rodzicem. Straciłam nadzieję na to, że się dogadamy. Jednak tracąc nadzieję, poczułam strach. Strach o to, że im dalej, tym więcej moje dzieci będą miały styczności z ludźmi, którzy w ogóle nie powinni znaleźć się w szkole, ale znaleźli się tam z powodu braków kadrowych. Że poślę ich do szkoły na kilka godzin, a potem spędzę całe tygodnie na odbudowywaniu poczucia własnej wartości i motywowaniu do nauki czegoś, co nauczyciel im skutecznie obrzydził.

Wtedy właśnie wróciły do mnie tamte rozmowy z Anią. Zadzwoniłam też do innych znajomych, których dzieci były zapisane do tej samej szkoły, co dzieci Ani. Przeprowadziłam wnikliwy wywiad. Pojawiłam się nawet na dniu otwartym na Zoomie (to było w czasie lockdownu).

Negatywna motywacja i bunt przeciwko systemowi

Podejmując decyzję o zabraniu dzieci ze szkoły systemowej, starałam się uniknąć tego, co homeschoolersi nazywają negatywną motywacją. To sytuacja, kiedy rodzice podejmują decyzję o przejściu na edukację domową, bo mocno rozczarowali się szkołą, mają złe doświadczenia i widzą w ED zupełne przeciwieństwo tradycyjnej szkoły.

Takie rodziny dość szybko wracają do szkół, bo tego buntu nie starcza im na dłużej. Energia, z jaką wychodzą ze szkoły, starcza na mocny przytup i najwyżej kilka miesięcy domowej szkoły. Potem okazuje się, że problemy nie znikają, a na dodatek pojawiają się nowe. Rodzic czuje się bezsilny i traci ochotę na szukanie nowych metod dotarcia do dziecka i pociągnięcia dalej edukacji.

Ja nie zdecydowałam się na edukację domową dlatego, że miałam dość szkoły systemowej. Nie było we mnie ani grama buntu.

Zdecydowałam się na homeschooling, bo wiedziałam dokładnie, czego chcę dla moich dzieci. Nie miałam już jednak siły na szukanie nowej szkoły, która zrobiłaby to za mnie. Ryzykowanie, że znowu trafią na kogoś nieodpowiedniego (albo całą grupę nieodpowiednich osób) i znowu trzeba będzie szukać, nie wchodziło w grę. Byłam tym niesamowicie zmęczona.

Równocześnie zaczęło do mnie docierać, że nikt nie przejmie mojej roli w 100%. Zamiast męczyć wszystkich chodzeniem do szkoły i spełnianiem żądań nauczycieli, możemy się uczyć zupełnie po swojemu.

Kilka miesięcy biłam się z wątpliwościami, czy dam radę i czy faktycznie chcę w to wejść. Nie miałam wątpliwości, że podołamy z mężem, jeśli chodzi o podstawę programową. Perspektywa spędzania całego roku z dziećmi w domu budziła moje zastrzeżenia. Wątpiłam też w moje umiejętności pedagogiczne związane z motywowaniem, stawianiem wymagań i szeroko pojętym wychowaniem.

– Da Pani radę!

Prowadzenie bloga, czytanie książek, udział wielu w kursach, szkoleniach i webinarach o wychowaniu wpłynęły, znacząco moje podejście do dzieci. Zawsze jednak miałam poczucie, że jeszcze za mało wiem i mogę się mylić. Kolejne rozmowy z nauczycielami, wywiadówki i maile ze szkoły odbierały mi pewności siebie.

Kiedy szkoła skierowała nas do poradni pedagogiczno-psychologicznej z absurdalnym podejrzeniem poważnych problemów, byłam pełna obaw. A co, jeśli okaże się, że nic nie wiem i jestem beznadziejną matką. Z tyłu głowy kołatała mi myśl, że może się mylę? Bo kimże ja jestem, żeby wiedzieć lepiej niż nauczyciel? Może mam klapki na oczach i nie widzę, co się dzieje z moim dzieckiem? Może nie mam racji?

Rozmowa z psychologiem z poradni, której podlegała nasza szkoła, uzmysłowiła mi jednak, że to ja mam rację, a nie szkoła. Że to w szkole pracują pedagodzy, którzy w ogóle nie powinni się znaleźć w szkole podstawowej, bo nie mają pojęcia o rozwoju emocjonalnym dzieci, motywowaniu ich i rozwiązywaniu konfliktów wewnętrz klasy. Na dodatek moje dzieci przez nich cierpią i są narażone na niebezpieczeństwo.

Doszłam do wniosku, że skoro sama muszę naprawiać to, co zepsuła w moich dzieciach szkoła, to w sumie jej nie potrzebuję. Jeśli podejmę się sama edukacji moich dzieci, to jest spora szansa, że zrobię to równie dobrze. A jeśli nie, to przynajmniej będę mogła mieć pretensje do samej siebie. Z pewnością jednak zaoszczędzi nam to wszystkim czasu, energii i nerwów.

Czy w Polsce dobre szkoły istnieją?

Tak. Może jestem naiwna, ale nadal nie utraciłam wiary w to, że są w Polsce wspaniałe szkoły i przedszkola. Takie, gdzie pracują zaangażowani, dojrzali emocjonalnie i doskonale przygotowani do swojej pracy nauczyciele. Osoby, które nawet w czasach największej konkurencji podczas rekrutacji na swoje stanowisko, dostałyby ją, bo nie byłoby lepszych kandydatów.

Do takiego przedszkola chodzi Aniela. Odprowadzając ją, wiem że oddaję ją w dobre ręce. Wiem, że znajdzie tam towarzystwo, rozrywkę, a w razie jakiegoś kryzysu również wsparcie.

Czy Nela pójdzie do szkoły?

Tego jeszcze nie wiem. Jeśli będzie wolała uczyć się w domu, to dołączy do naszej homeschooling’owej gromadki. Jeśli będzie chciała iść do szkoły, to pójdzie. Najpierw jednak upewnię się, że trafi na nauczyciela godnego zaufania.

Czy edukacja domowa w Twoim przypadku to dobry pomysł?

Jeśli czytasz ten tekst, to istnieje duża szansa, że rozważasz przejście na edukację domową. Zanim to zrobisz, zastanów się jeszcze raz, jaka motywacja stoi za tą decyzją. Czy masz dość szkoły systemowej, konfliktów i problemów z nią związanych? Jeśli tak, to istnieje duża szansa, że masz negatywną motywację. Nie jest to nic złego. U mnie też przecież przejście na edukację domową było poprzedzone frustracją i poczuciem beznadziei.

Poszukaj jednak też mocnych, pozytywnych argumentów. Tego czegoś, co da ci siłę, kiedy opadnie energia związana z tym buntem przeciwko edukacji systemowej.

Zrób listę celów do osiągnięcia, które będą zgodne z Twoimi ideałami.

Moim celem na ten rok było przełamanie oporu do nauki języka angielskiego, przygotowanie do udziału w konkursie matematycznym i stopniowe wdrażanie dzieci do samodzielnej nauki. Lekko nie było, ale udało się osiągnąć wszystkie cele. Gdybym poprzestała tylko na tym, że ma być inaczej niż szkole systemowej, to szybko byśmy się poddali. Na szczęście tak się nie stało.

Edukacja domowa jest dostępna dla każdego, ale nie każdy się w niej odnajdzie. My czujemy się w niej bardzo dobrze. Jak będzie w Waszym przypadku, przekonasz się dopiero kiedy spróbujesz.

Czy edukacja domowa jest dla każdego?

Czy ten artykuł był pomocny?

Przepraszamy.

Jak możemy poprawić artykuł?

Dziękujemy za przesłanie opinii.