Nie jesteśmy przeciwnikami GMO, sztucznych nawozów i globalizacji. Idee slow food i eko-lifestyle są nam jednak bliskie, bo pozwalają nam jeść, to co nam naprawdę smakuje. Jesteśmy fanatykami smacznego żywienia.
Gdy Mati miał około 5 miesięcy stanęłam przed wyborem: słoiczki albo gotowanie. Ciągłe pamiętanie o kupowaniu jedzenia dla dziecka szybko okazało się nietrafionym pomysłem, o czym już kiedyś wspominałam. Postanowiliśmy więc gotować jedzenie dla małego i dla nas razem. Ograniczając ilość soli i rezygnując z typowo dorosłych potraw jak bigos czy schabowe. Wyrzuciliśmy kostki rosołowe i przyprawę do zupy. Po jakimś czasie używania mniejszej ilości przypraw okazało się, że chleb kupiony w najbliższym sklepie smakuje jak gąbka, wędlina jest za słona, a pomidor jakby z plastiku. Bez smaku i bez sensu! Nie chcieliśmy jeść jałowego, mdłego jedzenia, więc ruszyliśmy na bazar poszukać smacznej alternatywy.
Spis treści
Smacznie i zdrowo czyli prosto z targu
Targowisko okazało się strzałem w 10! Szybko poznaliśmy różnicę w smaku między czystą marchewką z wielkiego sklepu, a tą brudną, kupioną na targu. Ze zdziwieniem odkryliśmy, że ta brudna smakuje o wiele lepiej, a w dodatku dłużej utrzymuje świeżość. Podobnie wszystkie inne warzywa i owoce. Początkowo zmiana zwyczajów zakupowych była naszym świadomy wyborem wynikającym z naglącej potrzeby odnalezienia w potrawach smaku, z czasem stała się nałogiem.
Od kilku lat kupujemy wiejskie jaja i prawdziwe krowie mleko (od krowy, a nie ze sklepu) z którego robimy owocowe koktajle, serki do smarowania pieczywa. Najczęściej jednak po prostu wypijamy je duszkiem prosto z kubka. Chleb kupujemy w lokalnej piekarni, a warzywa i owoce na targu (krótki transport = mniej zużytego paliwa = mniej zanieczyszczeń). Podobnie mięso i wędliny.
Co roku spędzamy też długie godziny na zamykaniu w słoikach świeżych, sezonowych owoców i warzyw. Przeciery pomidorowe, soki i dżemy produkujemy zwykle w domowym zaciszu oddając się wspólnie gotowaniu, obieraniu i… dyskutowaniu o życiu, bo wspólne robienie przetworów sprzyja długim rozmowom.
Marketingowy eko-blef
Jako biotechnolog wiem doskonale, że żywność sprzedawana w sklepach jakościowo nie różni się niczym od tej oznaczonej znaczkiem „eko”, „BIO” czy „Organic”. Poza ceną oczywiście ;) Tak naprawdę jedna i druga żywność nie jest szkodliwa dla zdrowia konsumentów. Nie może być. Żywność dopuszczona do obrotu musi spełniać normy sanitarne, nawet jeśli nie informuje o tym żaden znaczek. Genetycznie modyfikowana żywność nie jest dopuszczona do obrotu, więc przepłacanie za jogurt czy jaja oznaczone jako „GMO free” również nie ma sensu.
Wystarczy poczytać na temat norm i oznaczeń typu „wiejskie”, „wolne od antybiotyków” itd. w ogólnodostępnych artykułach, by uświadomić sobie jak wielkim oszustwem marketingowym jest budowanie na tej podstawie swojej marki. Oszustwem, które sugeruje, że wyrób danej marki właśnie tą cechą się wyróżnia na tle innych produktów, które nota bene spełniają te same, odgórnie narzucone normy, ale kosztują mniej.
Zresztą tak naprawdę nie chodzi o cenę czy wydumaną szkodliwość. Najważniejszy jest smak i odnajdywanie stale na nowo przyjemności w jedzeniu. Z radością przeczytałam więc pewnego dnia artykuł w gazecie dotyczący idei slow food, która doskonale wpisuje się w nasze podejście do zakupów i gotowania.
Zobaczcie na przygotowaną przeze mnie grafikę przeze mnie grafikę przedstawiającą główne założenia slow food.
Slow food, slow shop
Wbrew wcześniejszym obawom wprowadzenie idei slow food zaszło w naszym domu naturalnie i prawie bezboleśnie. Odwieczne kupowanie owoców i warzyw na bazarze, które wszczepiła we mnie moja babcia rozciągnęło się na odwiedziny w miejscowej piekarni i masarni. Jedyny problem z wprowadzeniem tych zmian do naszej diety jest taki, że żadne inne wędliny nam już nie smakują.
W imię lepszego smaku wstajemy więc skoro świt (7 rano w sobotę!) i stoimy w wolno posuwającej kolejce po świeże wędliny i mięso. W zamian możemy się jednak obkupić na co najmniej tydzień, bo skoro wędlina spędziła na sklepowej półce kilka godzin, to wytrzyma w domowej lodówce znacznie dłużej. Świeżo wyprodukowane kiełbasy i szynki znikają jednak błyskawicznie nie tylko ze sklepu, ale i ze stołu, więc rzadko jest okazja, by się o tym przekonać.
Niestety równie często obchodzimy się smakiem, bo ranne wstawanie w sobotę rano nam nie służy, a w środku tygodnia też ciężko nam się oderwać od pracy.
Gdzie kupować żywność slow food?
Z czasem robienie zakupów w małych lokalnych sklepikach i u sprzedawców na straganie stało się dla nas tak oczywiste, że przestaliśmy robić zakupy w innych sklepach. Na duże zakupy w hipermarkecie wybieramy się raz na 2-3 miesiące, żeby uzupełnić zapasy suchych produktów i środków czystości. Najczęściej jednak kupujemy je na targu w okolicy naszego domu. Zdrowa, nieprzetworzona żywność jest dostępna też w każdym sklepie spożywczym, ale odnalezienie jej wymaga trochę wysiłku.
Czytaj etykiety!
Czytać etykiety i kierować się własnym rozumem, a nie sloganami reklamowymi – to naczelna zasada poszukiwaczy slow food w zwykłych spożywczakach. Kto chce, ten niech kupuje „BIO” jogurty w ekologicznym sklepie. Mnie wystarczy zwykły, ale bez dodatku zagęstników, które regularnie odnajduję na etykietach. To samo dotyczy serków, które różnią się między sobą tak bardzo, że ilekroć porównuję etykiety, mam ochotę przetrzeć oczy ze zdumienia.
Ciężko doświadczona podczas odnajdywania mniej przetworzonych, autentycznych produktów bez tysiąca dodatków, przestałam patrzeć na ceny w sklepach. Najczęściej robię zakupy biorąc z półki to, co znam. Porównywanie cen nie ma większego sensu, jeśli się nie ma czasu porównać składu. Kupiony na promocji jogurt truskawkowy może się w domu okazać mlekiem zagęszczonym skrobią z dodatkiem soku z buraka i aromatu truskawkowego. Cenowo atrakcyjny, ale za to w smaku… zbliżony do pączka sprzedawanego w supermarkecie po 49 groszy za sztukę ;)
Naprawdę, lepiej wydać trochę więcej pieniędzy, ale zjeść ze smakiem prawdziwy jogurt.
Na koniec mam dla Was niespodziankę – sonda!
Będzie mi bardzo miło, jeśli odwiedzając mojego bloga zostawisz po sobie jakiś ślad. Możesz to zrobić na kilka sposobów:
- biorąc udział w sondzie
- zostawiając miły komentarz
- klikając Lubię to! na Facebooku – wybierz tą opcję jeśli chcesz być na bieżąco z wszystkimi nowościami na blogu!
Bardzo jestem ciekawa Twojej opinii na temat idei slow food!
Jeśli spodobał Ci się ten artykuł, to przeczytaj również:
Słoiczki u nas były zawsze tylko rezerwą. Gotowałam córce i nadal gotuję synkowi. Nie używam soli i minimalizuję cukier. Moje dzieci słodycze jedzą okazjonalnie jak dostaną od kogoś w prezencie. Córka nie gardzi wodą mineralną czy warzywami w zupie. Synek wcina wszystko. Starsza córka do Mc Donalda zajedzie czasem z tatą na frytki albo lody w lecie. Najważniejsze to nauczyć dzieci dobrego jedzenia to nie będą chciały jeść śmieci. I nie jesteśmy jakąś Eko rodziną tylko normalnymi ludźmi z racjonalnym podejściem do odżywiania.
Od kilku lat kupuję produkty na bazarku od jednego pana, którego gospodarstwo znam. Czasami jak jestem w gościach, czy z jakiegoś względu nie mogę się zaopatrzyć u niego i jestem zmuszona kupić coś w sklepie to poważnie- nie ma to dla mnie smaku. Wychowałam się w domku, gdzie w ogródku były dziwnych kształtów marchewki, a na drzewach rosły krzywe jabłka. Te posegregowane produkty w sklepach mnie przerażają i jeszcze te wielkie buraki…Kiedyś takich cudów nie było…
Zgadzam się z Tobą całkowicie. Zakupy w sklepie z dala od ulubionego bazarku napawają mnie wręcz obrzydzeniem. Takie to wszystko piękne, kształtne i kolorowe, że czuję się jakby żuła plastik. Banany, pomarańcze i inne tego rodzaju owoce mogę kupować w sklepie, ale truskawki, jabłka, śliwki, ziemniaki i marchewkę kupuje tylko na bazarku.
Popieram, choć nie stosuję jej w 100%. Dostępność świeżych produktów nas ogranicza, szczególnie zimą.
Popieram ideę slow food, kupuję lokalnie z dwóch przyczyn mikroekonomia regionu ma znaczenie i wiem,że mam świeże produkty od lokalnego dostawcy np.: rolnika
Dla mnie istotne jest czytanie etykiet, chociaż nie zawsze wszystko rozumiem :)
Zdecydowanie zgadzam się. Też wolę kupować owoce i warzywa kupione na targu bo są zdrowsze i lepsze. Podoba mi się Twoja idea slow food :-)
Oczywiście idea słuszna i w ogóle, ale ja jakoś osobiście wolę mleko ze sklepu niż od krowy. Pewnie kwestia przyzwyczajenia, ale od dzieciństwa tak mam. Dla mnie jak mleko ma więcej niż 2 procent tłuszczu, to już nie to:)
Rozumiem. My też potrzebowaliśmy trochę czasu żeby się przestawić, ale efekty picia mleka od krowy były widoczne już po 2-3 miesiącach. Mati urósł kilka cm, a Gabi (wtedy jeszcze brzuszkowa) zaczęła rosnąć jak na drożdżach – wcześniej co USG, to pomiary wskazywały, że urodzi się coraz później ;)