Będąc mamą jedynaka myślałam, że znam złote metody na wychowanie grzecznego dziecka. Po kilku miesiącach wiedziałam co robić, aby uniknąć wieczornej kolki, a nawet ataku histerii na środku sklepu i jak namówić dziecko do jedzenia warzyw. Później urodziła się moja córka, która od pierwszego dnia udowadnia mi, jak bardzo się myliłam!
Spis treści
Błoga nieświadomość
Uwielbiam te momenty, gdy rodzice jedynaków mówią mi jak należy wychowywać dzieci. Jacyż oni są pewni siebie! Nie chodzi mi wcale o to, że są zarozumiali czy zachowują się jakby pozjadali wszystkie rozumy, bo przeczytali kilka poradników o rodzicielstwie. Oni mają to szczęście nieświadomości tego, że na wychowanie dziecka nie ma sprawdzonej recepty.
Odwieczny spór o to czy większy wpływ na zachowanie dzieci mają geny, środowisko czy też wychowanie nigdy nie zostanie rozwiązany. Tak samo jak nie ma jednej, idealnej metody usypiania niemowląt, zachęcania do jedzenia i odpieluchowania. Każde dziecko jest inne. Każdy człowiek jest inny i uniwersalne metody na dzieci się nie sprawdzają. A mimo tego rodzice dalej wierzą, że ktoś znajdzie kiedyś złoty środek działający na wszystkie dzieci.
Moda na… wychowanie
Nowocześni rodzice stawiają na bliskość, negocjacje, pouczające rozmowy i intuicję. Negujemy rządy twardej, rodzicielskiej ręki, której sami doświadczaliśmy w dzieciństwie. W konsekwencji zdarza się, że pobłażamy dzieciom do momentu, gdy już całkowicie stracimy nad nimi kontrolę. W skrajnych przypadkach nie ustanawiamy zasad, zakazów. Pozwalamy podążać bez skrępowania za swoimi zachciankami, ucząc tym samym ignorowania potrzeb otoczenia.
Za kilkanaście lat dorośnie kolejne pokolenie, które zaneguje całą filozofię wychowania stosowaną przez rodziców i, przeświadczone o swojej racji, podąża za nową modą. Tak, modą. Przecież tak naprawdę wszystkie te teorie, zasady i filozofie rodzicielstwa są wyłącznie chwilowymi modami, które zmieniają się jak w kalejdoskopie. To życie weryfikuje ich przydatność, która po kilkunastu latach okazuje się niemalże zerowa, bo żadna z nich nie jest w pełni skuteczna i uniwersalna.
Eksperci ciągle zmieniają zdanie
Jeśli ktoś mówi mi, że amerykańscy naukowcy odkryli jaka dieta jest najzdrowsza dla dzieci, to z całą pewnością mają rację. Odkryli super dietę dla dzieci, które brały udział w badaniu i mogą się pochwalić jej skutecznością.
Nie cieszę się jednak, że dieta ta będzie idealna również dla mojego dziecka, bo po pierwsze nie jest ono amerykańskim dzieckiem z krwi i kości, a po drugie nie je na co dzień amerykańskich produktów. Oto przykład.
Zagraniczny chleb zawsze smakuje inaczej, bo jest przygotowany według innej receptury niż nasz polski chlebuś z chrupiącą skórką. W dodatku jest taki smaczny i… słony! Nasze pieczywo zawiera naprawdę sporo soli, ale czy któryś z zachodnich naukowców mówi o tym głośno? Czy ktoś mówi, że ograniczając ilość soli w diecie dziecka, powinniśmy również ograniczyć mu pieczywo? No właśnie.
Zmiany zaleceń co kilka lat
Najsłynniejszy bodajże błąd naukowców dotyczący niemowląt był związany z wprowadzaniem glutenu. Najpierw gluten był lubiany i zalecany. Później skazano go na banicję, bo jego spożywanie przez osoby chore na celiakię mogły przypłacić uszkodzeniem mózgu. Teraz, na przekór aktualnej modzie na całkowitą eliminację glutenu z diety dorosłych, zaleca się wprowadzanie glutenu dzieciom po skończeniu 4 miesięcy.
Nic dziwnego, że rodzice nie wiedzą co robić, skoro w internecie i poradnikach można wyczytać sprzeczne informacje. Począwszy od tego, że niemowlę powinno być karmione wyłącznie piersią przez pierwsze 6 miesięcy. Powie mi ktoś kiedy w końcu rozszerzać dietę o gluten?
Na szczęście rodzice jedynaków w większości nie mają pojęcia o tym, jak często zmieniają się zalecenia i omijają ich dylematy pt. „Komu wierzyć?”. Każdą wyczytaną w poradniku czy internecie informację traktują jak prawdę objawioną. Bez cienia wątpliwości, które wynika z doświadczenia zmiennych zaleceń na własnych dzieciach.
Zazdroszczę im z całego serca, bo kiedy za kilka lat przychodzi nowy ekspert z nową teorią popartą niezbitymi dowodami i bezceremonialnie obala teorie poprzedników, oni już o tym nie słyszą. W tym czasie wieczorami są oni zajęci czekaniem na powrót ich nastoletniego dziecka z dyskoteki, a za dnia pouczaniem młodych rodziców. Nawet przez głowę takiemu nie przejdzie, żeby sprawdzić czy coś się w kwestii prawdy objawionej nie zmieniło.
Porównajmy zawodników
Kiedy rodzicom niemowlęcia mija już okres roztrząsania problemu czapeczki, to pojawiają się znowu inne problemy: siedzenie, chodzenie, pierwsze zęby itp. Pojawia się naturalna chęć porównania niemowlęcia z innym dzieckiem. W tej sytuacji chętnie poratują nas rodzice jedynaków, bo to oni najlepiej pamiętają, kiedy ich pociechy zaczęły chwytać grzechotkę i wstawać.
Rodzice dwójki, trójki i większej gromadki dzieci cierpią w tej kwestii na niezwykle irytujący syndrom zapominania kroków milowych w rozwoju niemowląt.
Pamiętam, jak mnie to ich zapominalstwo niezmiernie denerwowało, kiedy sama miałam tylko jedno dziecko. Dopiero przy drugim przekonałam się, że oni naprawdę nie pamiętają takich szczegółów. Matki większej gromadki doskonale wiedzą, że prędzej czy później każdy maluch dorośnie. Wyznają przy tym zasadę, że im później dziecko zacznie chodzić, tym lepiej, bo będzie starsze i szybciej zrozumie zakazy panujące w domu. Szczególnie ten dotyczący wyrzucania całej zawartości szafy na środek pokoju.
Rodzice jedynaków uwielbiają przechwalać się czego to ich dziecko nie dokonało. Siedzę więc sobie ja, matka dwójki, a niebawem trójki, pośród nich i słucham niekończących się opowieści. Jak to wspaniale mieć czas na zachwycanie się tym, że dziecko samodzielnie usiadło. Dla mnie dziecko, które samo siada, oznacza kłopoty, bo muszę wcisnąć do swojego napiętego harmonogramu obniżenie materacyka w łóżeczku. I to już. Teraz, zaraz. Jakże więc nie zazdrościć rodzicom jedynaków tej beztroskiej radości?
Macierzyństwo uczy pokory
Przede wszystkim zazdroszczę rodzicom jedynaków pewności siebie, którą ja sama straciłam kilka lat temu. Nauczyłam się już, że każde dziecko jest inne i nie ma jednej sprawdzonej metody postępowania. Nie ma ani jednego zalecenia dotyczącego pielęgnacji noworodka, które od czasu, gdy pierwszy raz zostałam mamą, nie zostałoby dzisiaj podważone.
Pamiętam, jak przyjechałam do szpitala urodzić drugie dziecko. Z przekonaniem mówiłam do położnej, że przyjechałam tylko dlatego, że lekarz mi tak kazał. Święcie wierzyłam w to, że jestem za wcześnie, bo przecież ja już rodziłam i wiem jak to jest. Wiem jak bolą skurcze. Dobrze, że nie wróciłam wtedy do domu. Dobrze, że byłam w szpitalu, gdy zaczęło mnie naprawdę boleć, bo Gabi urodziła się w ciągu… pięciu minut! Dobrze, że wtedy posłuchałam mądrzejszych ode mnie.
Jaki ma sens upieranie się przy swoim i odwoływanie do doświadczenia, skoro chwilę później okazuje się, że wszystko jest inaczej? Czy te wszystkie zalecenia ekspertów mają jakikolwiek sens, skoro ich przestrzeganie ani nie szkodzi ani nie gwarantuje rodzicielskiego sukcesu?
Oczekując trzeciego dziecka jestem otwarta na to, co przyniesie życie i głośno powtarzam za Sokratesem: Wiem, że nic nie wiem!
Przepraszamy.
Jak możemy poprawić artykuł?
Dziękujemy za przesłanie opinii.