Jestem okropną, wyrodną matką. Dlaczego? Bo jestem matką, która wypycha z domu maleńkie dziecko i posyła je do żłobka.
Taką reakcję wyczuwam za każdym razem gdy w rozmowie wychodzi na jaw, że moje dzieci są żłobkowe. Oczywiście nikt nie mówi tego głośno, bo zwykle pada jedynie pytanie czy nie za wcześnie się zdecydowaliśmy na TAKI krok. Jasne, dziecko ma półtora roku, a wszystkim nadal się wydaje, że ja jeszcze jestem w połogu.
„Biedactwo” – to druga reakcja, ale czy uzasadniona, to już musicie się sami przekonać czytając ten post.
Spis treści
Mama na studia, Mati do żłobka
Pierwszy raz zrobiłam to po to, by wrócić na studia.
Poprzewracało mi się głowie, bo zamiast zostawić dziecko z babcią oddałam je obcym ludziom. Miałam już jednak dość ciągłego łatania opieki nad Matim. Nie było jakoś bardzo ciężko przez pierwszy rok, bo osób do opieki nie brakowało, ale nagle okazało się, że będę mieć więcej zajęć.
Mieliśmy na miejscu moją mamę, która przed pracą albo po pracy mogła zająć się wnukiem. Mój mąż miał nieregularne godziny pracy, więc zwykle mógł dostosować sobie grafik do mojego planu zajęć. Sama mogłam też opuścić jakiś wykład, urwać się wcześniej z ćwiczeń… No i była też na miejscu moja babcia, która choć ciągle narzeka na bóle tu czy tam, to tak naprawdę jest ciągle na chodzie i to szybszym niż ja w piątym miesiącu ciąży. Serio.
Mimo wszystko takie ciągłe zmienianie się i umawianie na bieżąco było niezwykle męczące. Postanowiłam więc posłać Macia do żłobka.
Zadzwoniłam więc, umówiłam się na następny dzień na „oględziny” i się zaczęło…
Mati w żłobku, mama w rozpaczy
Pierwszy raz poszliśmy do żłobka z zamiarem zaznajomienia, oswojenia Macia z nowym miejscem i sytuacją. Zakładałam, że zostaniemy tak około 2 godziny i po tym czasie wrócimy do domu. Mati miał wtedy półtora roku i nie chciałam go puszczać od razu na głęboką wodę pozostawiając go samego w obcym miejscu.
Wizyta w żłobku przebiegała dokładnie tak jak to sobie wyobrażałam. Przyszliśmy, pobawiliśmy się wspólnie z innymi dziećmi. Na początku Mati był trochę onieśmielony, ale z czasem coraz bardziej mu się podobało. Po drugim śniadaniu przyszedł czas na drzemkę i gdy panie rozkładały leżaczki, stało się coś co wywróciło mój świat.
Mati najzwyczajniej w świecie zajął jeden z leżaczków, a na moje wołanie odpowiedział jedynie kręceniem głową. Chciał zostać!
Mój mały, najukochańszy na świecie synek chciał zostać!!!
Cóż mogłam zrobić? Pobiegłam szybko do domu i przyniosłam mu poduszkę i kołderkę z łóżeczka.
Wróciłam do domu, usiadłam i się rozpłakałam.
Nie bałam się o niego. Nie bałam się, że zostawiłam moje dziecko z obcymi ludźmi (choć przecież tak właśnie było). Płakałam, bo uświadomiłam sobie, że moje dziecko jest już takie samodzielne. Byłam z niego dumna, ale równocześnie smutna, że już nie jestem mu niezbędna.Ciężko mi było wytrwać kilka godzin bez niego. Miałam ochotę biec do żłobka. Odebrać im moje ukochane, malutkie dziecko.
To co się zdarzyło przy odbieraniu było jeszcze gorsze. Mati chwycił się płotu i nie chciał wracać. Chciał do dzieci. Odczepiałam go w jednym miejscu, a on z wrzaskiem chwytał się w innym. Przestawał się drzeć dopiero jak szłam z powrotem w stronę żłobka powtarzając jak mantrę „do dzieci, do dzieci…”.
Kilka razy zdarzyło się, że siedzieliśmy i czekaliśmy aż wszystkie dzieci zostaną zabrane i dopiero wtedy wracaliśmy. Cóż, nie zawsze miałam ochotę się z nim szarpać.
Gabcia idzie do żłobka
Na początku kwietnia do tego samego żłobka posłałam naszą Gabcię.
Tak jak i za pierwszym razem, była to nasza spontaniczna decyzja. Pojechaliśmy założyć podanie do przedszkola do którego planowaliśmy posłać od września Mateusza, ale na miejscu okazało się, że może pójść od zaraz, bo mają wolne miejsce. Idąc za ciosem zadzwoniłam do żłobka i zapytałam czy nie znalazłoby się miejsce dla Gaby. Mieliśmy szczęście, bo akurat ktoś zrezygnował.
Jak wyglądała adaptacja do żłobka w przypadku Gabci? Otóż w ogóle nie wyglądała… Przyszłyśmy, rozebrałyśmy się i Gabcia poszła do dzieci. Stałam jak głupia w korytarzu i zastanawiałam się co mam zrobić. Postanowiłam poczekać, bo może jeszcze się zorientuje, że została sama… Może jeszcze się rozpłacze? Zatęskni za mamą? Usiadłam schowana w pomieszczeniu socjalnym i czekałam.
Po 20 minutach przyszła ciocia Madzia i powiedziała, że moje dziecko ma śliczne kucyki.
– Moja Gaba?! Kucyki? Ale jak to? Przecież ona zawsze rozwala kucyki?
– Ale nie rozwaliła. 1-0 dla mnie! ;)
Poszłam zobaczyć. Moja córa siedziała z kucykami na głowie i zajadała chrupki. Na mój widok pomachała mi ręką i wróciła do chrupek. Nie pytałam czy chce zostać żeby się nie błaźnić. Wiadomo, że chce. W domu nie ma takich dobrych chrupek ;)
Wróciłam do domu bliska płaczu.
Może ja jestem jakąś wyrodną matką, że moje dzieci ani trochę nie są ze mną związane? Niby dobrze, że idą w świat bez cyrku i wrzasku, ale żeby aż tak lekko? Czułam jak powoli dopada mnie nieznośna lekkość bytu… Poszło tak łatwo, że aż trudno było mi to wytrzymać.
Po chwili dostaję wiadomość – zdjęcie śpiącej Gaby. Nieodrodna siostrzyczka Matusia poszła w świat bez mruknięcia. Oddycham z ulgą i biorę się do pracy. Wolę nie myśleć co będzie przy powrocie do domu.
Na szczęście Gaba, w przeciwieństwie do Macia, chciała wracać. Ucieszyła się, że już po nią przyszłam. Rzuciła mi się na szyję i z radością wróciła do domu. Dzięki Bogu, bo choć nie byłby to pierwszy raz, to nie wiem jak zniosłabym ponowną walkę z dzieckiem uczepionym żłobkowego płotu.
Zobacz także:
Podobało się? Podziel się tym wpisem z innymi!
Przepraszamy.
Jak możemy poprawić artykuł?
Dziękujemy za przesłanie opinii.