Niedawno odkryłam, że dzieci mogą chorować na zakładkę i wskazanie dnia, kiedy wszystkie są zdrowe w niektórych okresach graniczy z cudem. Zresztą…
Spis treści
Czwartek
Gaba zostaje nie idzie do przedszkola z powodu kataru. Ma całkowicie zatkany nos i skarży się na ból głowy. Daję jej koktajl leków przeciwalergicznych, obkurczających śluzówkę nosa i przeciwbólowych, a w duchu odmawiam modlitwą przebłagalną, żeby jej to nie poszło na uszy.
Po nieprzespanej nocy z powodu Gabowego kataru, mnie też boli głowa, ale wiadomo: mamy nie biorą zwolnienia.
Popołudniu idę na zebranie do przedszkola. Pani dyrektor mówi, że ledwo się zaczęło przedszkole, a już krąży wśród dzieci jakiś wirus atakujący zatoki. Nic o tym nie wiem, bo przecież moje dziecię na bank ma alergię.
Dwie godziny później wchodzę do domu i widzę Gabę, która śpi na fotelu w salonie. Biedactwo, widocznie katar ją wykończył… Biorę ją na ręce, żeby przenieść do łóżka i już wiem, że to nie alergia. Od alergii dostaje się kataru, ale przecież nie gorączki.
Godzinę później, już po zbiciu temperatury, Gaba wsiada na rower i po ciemku, z gołymi nogami, jeździ na nim dookoła domu. Moja niekontrolowana reakcja na jej wyczyny sprawia, że pół miasta dowiaduje się, że Gaba jest chora. /Przepraszam, jeśli mój dziki wrzask obudził komuś z sąsiadów dziecko./
Piątek
Gaba jest od rana w doskonałym nastroju. Apetyt jej dopisuje. Siedzimy razem na kanapie w salonie i jemy razem makaron. Jednym widelcem. W pewnym momencie Gaba otwiera paszczę i wystawia jęzor wołając Aaaaam!!!, a ja zastygam w bezruchu. Cały język pokryty ma dziwnymi plamami i dziurami. Robię zdjęcie, wysyłam do naszego lekarza rodzinnego i w napięciu czekam na odpowiedź.
Po kwadransie moja mama odpisuje, że to pewnie zapalenie jamy ustnej i pisze mi czym to smarować. Na pytanie czy to zakaźne, odpisuje, że tak. Czyli Gaba zostaje na weekend u babci i nie jedzie z nami na jubileuszowe urodziny cioci.
Usypiam Nelę, kiedy przychodzi Tata Tygrysiaków i spokojnym, ale stanowczym tonem mówi, żebym zeszła na dół. Teraz już.
Coś się stało. Wiem to.
Gaba siedzi w salonie i wrzeszczy. Wilczur sąsiadów ją zaatakował jak szła do koleżanki z sąsiedztwa. Jestem w szoku. Jak to szła do koleżanki?! Przecież ona jest chora!
Obrażenia nie są duże. Pies podrapał ją łapą w jedną rękę i nawet jej to nie boli. Gorzej z ręką, którą otarła o betonowe ogrodzenie – otarcie jest dość duże, a do tego robi się krwiak. Gaba wrzeszczy przez ponad godzinę. Nie wiem na ile jest to krzyk bólu, a ile w nim histerii i przerażenia. Sama aż się trzęsę w nerwów.
Gaba na widok babci przestaje histeryzować. Migiem pakuje się na kilka dni pobytu u babci, zakłada samodzielnie ciężki plecak (chyba jej już ręka nie boli) i już jej nie ma.
W tym całym zamieszaniu zostaje u nas na noc nasz stary pies. Ten sam, który wyprowadził się od nas do mojej mamy, bo miał już dość Neli. Nie może sobie znaleźć miejsca, łazi po całym domu i wyje.
Sobota
Wstaję nieprzytomna. Nie mogłam spać z powodu ataku psa sąsiadów i z powodu nocnych wycieczek naszego starego psa. Nieskładnie pakuję nas na wyjazd.
Impreza urodzinowa jest naprawdę udana – żadne z dzieci nie zwymiotowało, ani się nie posikało. W kategoriach imprez rodzinnych to prawdziwy ewenement.
Dzieci dobrze się bawią do 22:30. Potem chcą wracać. Próba uśpienia ich w pokoju piętro wyżej nic nie daje. Dzieciaki, zamiast grzecznie leżeć w łóżkach, szaleją. Pokój wygląda na czysty, ale Mati z Tatą i tak zaczynają pociągać nosami. Alergia na kurz czy przedszkolny wirus? Nie wiadomo. Wracamy do domu ciotki-jubliatki i kładziemy się spać.
Po godzinie Mati dostaje ataku duszności. Wymiotuje, kaszle, szczeka, świszczy… Daję mu leki na rozszerzenie oskrzeli, przebieram i kładę do łóżka. Razem z Tatą Tygrysiaków szukamy mopa i płynu do podłogi. Mop jest, ale płynu nie ma. Mam za to płyn do mycia nagrobków (sic!) i całą kolekcję płynów do szyb. Rozważam telefon do cioci albo którejś z kuzynek, które są na imprezie, ale ostatecznie zmywam podłogę żelem pod prysznic.
Jest 2 w nocy. Kładę się obok Matiego, żeby w razie kolejnego ataku być przy nim.
O 3 budzą mnie powracający gospodarze.
O 4 Mati dostaje kolejnego ataku duszności. Podaję mu leki, otwieram kolejne okno, żeby wpuścić zimne powietrze. Wpadam na pomysł, że to może być alergia pierze. Niewiele myśląc upycham kołdrę w szafie i biorę koc.
Niedziela
Budzi mnie poranna krzątanina. Schodzę na dół i pytam cioci czy nie ma przypadkiem kołdry z pierzem. Oczywiście, że ma. Oczywiście, że to ta, pod którą Mati spał w nocy.
Przychodzi pan Tata z pudełkiem chusteczek, które nazywa swoim przyjacielem. Daję mu działkę medykamentów z naszej podróżnej apteczki, która zajmuje pół walizki. Leki działają na tyle, że jest w stanie siedzieć przy stole i będzie mógł zawieźć nas do domu. Cały czas mając pod ręką przyjaciela pełnego chusteczek.
Mati naszprycowany lekami ożywa na tyle, że urządzają sobie z kuzynem bitwę na poduszki. Kiedy wraca mówiąc, że boli go głowa i jest mu duszno, rozkładam bezradnie ręce. Nie mam mu już co dać. Jedynie chusteczkę na cieknący z nosa katar.
Późnym wieczorem odbieramy Gabę z psem od babci i wracamy do domu.
Niedziela/Poniedziałek
Gaba wstaje w nocy i mówi, że boli ją ucho. Ładuję w nią wszystkie leki, jakie mam w domu. Dodatkowo składam zamówienie u mamy na nową dostawę z apteki.
Pan Tata mówi, że nie może oddychać. Przeszukuję szuflady, ale nie mogę znaleźć kropli do nosa. Daję mu krople dla dzieci.
Poniedziałek
Wszyscy wstają pociągający, ale w miarę żywotni. Leki zadziałały. Nieśmiałe poczucie ulgi zaczyna się we mnie tlić, ale gaśnie błyskawicznie na widok zaszklonych oczu Neli.
Zabawa w Mam chore dziecko zaczyna się od nowa. Wciskam niewidzialny przycisk Reset w mojej głowie i mierzę jej temperaturę…
Naprawdę nie wiem dlaczego czuję się tak nieludzko zmęczona, zestresowana i zastanawiam się jak to możliwe, że ja kiedykolwiek chciałam mieć dzieci. I to więcej niż jedno.
Może czuję tak dlatego, że mam na koncie trzy nieprzespane noce z rzędu. Może dlatego, że kolejne trzy wcale nie zapowiadają się spokojniej. A może dlatego, że to wszystko jest tylko małym urywkiem matczynej codzienności, która miała wyglądać jak z reklamy oliwki dla niemowląt, a w praktyce wyszła z tego kilkuletnia jada rollercoasterem bez trzymanki.
W takich chwilach marzę o tym, żeby wyjść z domu, pójść do pracy i zatrudnić opiekunkę. A najlepiej trzy. Wspaniałomyślnie mogłabym wtedy zrezygnować z marzeń o zatrudnieniu kogoś do prania, gotowania i sprzątania.
Kiedyś, jeszcze jako nie mężatka, myślałam, że matki trójki nie chodzą do pracy, bo tak chcą, bo są oddane rodzinie, odnajdują swoje życiowe powołanie w byciu mamą… i taaakie tam. A potem sama zostałą mamą na pełen etat. Na trzy etaty.
Przepraszamy.
Jak możemy poprawić artykuł?
Dziękujemy za przesłanie opinii.