Jedenaste: NIE porównuj!

dziewczynka-rysuje-braciszek-sie-jej-przyglada

Wiecie jak brzmi jedenaste przykazanie rodzica? Nie porównuj!

Nie porównuj wymiarów swojego dziecka z wymiarami dziecka sąsiadki. Nie porównuj tempa rozwoju swojego maluszka z tempem maluszka kuzynki. Nie porównuj w którym miesiącu każdemu z Twoich dzieci pierwszy raz udało się obrócić na boczek, chwycić grzechotkę czy pierwszy raz świadomie powiedzieć „Mama”.

Nie porównuj. Nie porównuj. Nie porównuj!

Do czego by to porównać…?

Problem w tym, że nasz umysł jest bazuje na nieustannych porównaniach wszystkiego ze wszystkim. Temperatury wody w wannie z tą, którą mamy zakodowaną jako przyjemnie ciepłą, ale jeszcze nie parzącą. Smaku mleka z tym, który mamy zakodowany jako świeży. Zapachu i barwy owoców z tymi, które pamiętamy jako dojrzałe.

Przykładów porównań mogę mnożyć setki, jeśli nie tysiące. Nic więc dziwnego, że porównujemy ze sobą dzieci. W ten sposób próbujemy określić stopień ich rozwoju i umiejętności, a nawet wychwycić pewne nieprawidłowości.

Oczywiście, jeśli porównujemy, to powinniśmy robić to po cichu, w głowie, a nie na forum rodziny czy znajomych. A już na pewno nie w obecności dziecka. Dzisiaj jednak nie o tym ;)

Problem złej miary

Czasem zdarza się, że porównując ze sobą dzieci wybieramy niewłaściwy punkt odniesienia, a co za tym idzie mamy przekłamaną miarę i wydajemy błędne osądy. Tak też się zdarzyło w moim przypadku.


Zanim Mati poszedł do przedszkola w wieku 4,5 lat, nie umiał w ogóle rysować. Nawet nie umiał trzymać ołówka. Nie chodzi mi o to, że nie trzymał go poprawnie, bo on w ogóle nie umiał tego robić. W wieku 5 lat narysowanie kilku kresek było dla niego nadludzkim wysiłkiem, który był okupiony morzem łez, nawet jeśli w nagrodę czekał jego ulubiony lizak.

Zupełnym przeciwieństwem Matiego w kwestii rysowania (i nie tylko rysowania) jest Gaba, która bazgrała po ścianach, podłodze, szafkach i klapie od toalety jak tylko nauczyła się raczkować i samodzielnie siedzieć. Jeśli nie miała w pobliżu kredki, to zadowalała się kawałkiem odłamanego rysika. W wieku czterech lat rysowała lepiej o niebo niż jej o prawie trzy lata starszy brat. W wieku lat 5 (wczoraj były urodziny) narysowała taką pracę na konkurs plastyczny, że maleńki fragment jej pracy pokolorowany przeze mnie napawa mnie wstydem, bo zrobiłam to gorzej od niej.

Kiedy Mati zaczynał szkołę, nie miałam złudzeń co do jego zdolności manualnych. Wiedziałam, że czeka nas żmudne pisanie literek, które nie będą idealnie okrągłe ani proste. Nie miałam jednak wygórowanych oczekiwań. Chciałam jedynie widzieć, że się stara, nawet jeśli mu nie wychodzi.

Miał narysować piłkę, a zamiast futbolówki wyszła mu piłka do rugby? Mówiłam, że ok, ale następnym razem niech się postara zrobić bardziej okrągłą.

Zwracałam mu uwagę na każde krzywe „o” i przesuniętą kropkę nad „i”. Chwaliłam go, gdy jakaś literka wyszła mu równo. Widziałam jednak, że szału nie ma. Szkolne kolorowanki Matiego miały niedociągnięcia, których nie było na kolorowankach Gabi.

I wtedy nadeszła wywiadówka, którą zapamiętam do końca życia.

– Proszę Państwa, chciałabym pochwalić na forum nas wszystkich dzieci, które od początku roku mają najładniej prowadzone zeszyty. Obiecałam im, że to zrobię, więc mówię, które to dzieci: Madzia, Zosia i Mateusz – powiedziała dzisiaj wychowawczyni Matiego podczas wywiadówki, a ja spojrzałam na nią ze spokojem, bez cienia reakcji. Całe moje ciało mówiło, że mnie to przecież nie dotyczy.

– Niestety, nie ma dzisiaj obojga rodziców, więc tylko mama usłyszy tą pochwałę… – ciągnęła dalej z uśmiechem pani, a ja siedziałam i zastanawiałam jakim cudem umknęło mi, że w klasie mojego syna jest jakiś drugi Mateusz.

Po zebraniu podeszłam do pani wpłacić pieniądze na wycieczkę i lekko zażenowana nieśmiało spytałam czy ona mówiła o moim Mateuszu.

Dopiero kiedy obejrzałam teczkę z pracami mojego syna i ukradkiem porównałam je z pracami innych dzieci, zrozumiałam w czym problem.


Zły punkt odniesienia

Porównując prace plastyczne Matiego z pracami Gabi oceniałam je źle. Jego rysunki były mniej dokładnie pokolorowane, a linie były zdecydowanie bardziej krzywe. Tymczasem okazało się, że te na moje oko koślawe litery i niestarannie pokolorowane obrazki były jednymi z najlepszych w klasie. To nie one były złe. Zły był mój punkt odniesienia.

brat-i-siostra-ogladaja-ksiazke

Porównuj do grupy, a nie jednostki!

Obiecałam sobie uważniej dobierać punkt odniesienia do porównań i nie oceniać umiejętności dziecka w odniesieniu do drugiego dziecka tylko do większej grupy rówieśników. Porównywanie wyników do zbyt małej grupy (akurat w tym przypadku do utalentowanej młodszej siostry) sprawiło, że nie doceniłam osiągnięć mojego syna.

Odnoszenie wyników do większej grupy to podstawowa zasada każdego badacza. Staram się stosować w codziennym życiu i dlatego kiedy chcę ocenić czy moje dziecko rozwija się prawidłowo, sięgam do fachowej literatury albo siatek centylowych, a nie pytam koleżanki ile w wieku 8 miesięcy ważyło jej dziecko. A nawet jeśli pytam, to nie wyciągam na tej podstawie wniosków. W tej konkretnej sytuacji jednak mi to umknęło.

Gapa ze mnie.

Mam nadzieję, że Wy jesteście mądrzejsze ode mnie ;)

 

PS. A na przeprosiny kupiłam mu ulubionego batonika, uściskałam i pochwaliłam tak naprawdę od serca.

Czy ten artykuł był pomocny?

Przepraszamy.

Jak możemy poprawić artykuł?

Dziękujemy za przesłanie opinii.