Ile matek, tyle sposobów na odnajdywanie się w macierzyństwie. Choć nasze pragnienia i obawy sprowadzają się do jednego nadrzędnego celu jakim jest dobro naszych dzieci, to czasami tak bardzo się między sobą różnimy, że nasze zachowanie może wzbudzać śmiech innych osób. Analizując moje własne zachowania i obserwując moje koleżanki stworzyłam tekst do poczytania i pośmiania się z nas samych.
Spis treści
Mamzilla
Matka-kwoka, która cieszy się każdą chwilą macierzyństwa do momentu, gdy jej latorośl nie wpadnie w szpony edukacji. Karmi piersią do oporu, czyli co najmniej przez pierwsze 3 lata życia dziecka i obnosi się z tym przy każdej możliwej okazji. Bez żenady karmi piersią w miejscach publicznych – na ławce w parku, w sklepie, a nawet w kościele. Wiek dziecka podaje zawsze w miesiącach, podobnie jak w tygodniach podawała wiek swojej ciąży.
Bycie mamą traktuje jako najważniejsze życiowe zadanie. Na pytanie kiedy wraca do pracy odpowiada, że ona przecież jest w pracy 24 godziny na dobę. Do swojego dziecka nie dopuszcza nawet własnej matki – wszak nie pożycza się nikomu swojej posady. Bycie mamą to jej kariera i śpiewa o tym od rana do samego wieczora, a raczej do północy.
Jak lwica broni swoich racji w starciu ze żłobkowymi mamami uważając je za wyrodne, które przedkładają awans nad rodzinę. Zależnie od wieku dziecka zachwyca się nową kupą/babką z piasku, a siedząc z inną matką na placu zabaw przegląda pasjami najnowszą gazetkę reklamową z Tesco. Z dumą prezentuje też światu swoje najnowsze zdobycze z Lidla.
Pomimo ukończenia studiów nie dostrzega, że ciągłe przebywanie w towarzystwie mam i dzieci sprawia, że jej mózg zamienia się w galaretę, a znajomi z czasów przeddzieciowych odsuwają się od niej jak najdalej. Co kilka lat w ramach ugruntowania swojej pozycji na rynku pracy, mamzilla rodzi kolejne dziecko, czym zapewnia sobie kilka lat nieskrępowanej zabawy w bycie mamą na pełen etat.
Luzaczka
Niezależnie od statusu zawodowego (czynny/zawieszony) traktuje swoje dziecko na luzie. Nie przejmuje się alergią na cytrusy, białko, gluten i inne składniki pokarmowe – daje do jedzenia dziecku to, co sama zjada. BLW uważa za najlepszy pomysł karmienia malucha, bo nie musi tracić czasu na machanie łyżeczką. W umiarze nie szkodzi, więc pozwala dziecku zasmakować psiej karmy.
Żyjąc w zgodzie z naturą karmi dziecko krowim mlekiem kupionym w sklepie, bo skoro cielę na nim rośnie, to jej dziecko też może. W nosie ma ograniczenia wiekowe i zdanie otoczenia, bo dla dziecka najważniejszy jest nieskrępowany proces poznawania świata. Puszcza raczkujące niemowlę na trawę i pozwala mu tam poznawać otoczenie wszystkimi zmysłami. Wyznaje zasadę, że brudne dziecko to szczęśliwe dziecko, a pralka jest w domu tylko po to, żeby prać. Żadna plama jej nie straszna, bo w najgorszym razie po prostu zostanie na ubraniu. Phi!
Nie stanowi dla niej żadnego problemu zorganizowanie imprezy z okazji narodzin nowego dziecka w 2 tygodnie po porodzie ani wyjazdu pod namiot z 3-miesięcznym bąblem.
Nie chwali się osiągnięciami swojego dziecka, bo uznaje je za naturalne dla danego etapu rozwoju. Czapeczkę zakłada dopiero wtedy, gdy dziecko mówi jej, że mu zimno w uszy. Przez całą zimę nie może znaleźć dziecięcych rękawiczek czym zasłużyła sobie w przedszkolu (niesłusznie) na opinię nieodpowiedzialnej matki.
Encyklopedia
Zna każdy opublikowany artykuł dotyczący rozwoju, wychowania i pielęgnacji dziecka. Sumiennie przestrzega każdego, nawet najbardziej absurdalnego, zalecenia odnośnie spania w ciąży, diety matki karmiącej i sposobu układania niemowlęcia w wózku.
Gdy przeczytała kilka lat temu nowy schemat rozszerzania diety niemowląt, obalający wszelkie dotychczasowe zalecenia, była zdruzgotana i rozważała rzucenie się z okna. Po kilku miesiącach od tych traumatycznych przeżyć wróciła do siebie i swoje kolejne dziecko karmi zgodnie z aktualnymi zaleceniami. 4-miesięczne niemowlę faszeruje brokułami, groszkiem i jarmużem, bo tak nakazał jej najnowszy podręcznik żywieniowy, który dostała w prezencie od męża na rocznicę ślubu.
Niczym chodząca encyklopedia cytuje umiejętności jakie dziecko powinno posiąść w wieku iluś tam miesięcy. W celu lepszej stymulacji wzroku dziecka pomalowała ściany jego pokoju w biało-czarne wzory. Nowe łóżko z pokoju starszaka wyrzuciła na śmietnik i zastąpiła je łóżkiem dla dziecka zgodnym z filozofią Montessori, czyli materacem rzuconym na gołą ziemię – wszak na dobru dziecka i stymulowaniu jego geniuszu nie można oszczędzać.
Głęboko wierzy w termin przydatności fotelika samochodowego, materaca do łóżeczka i przewijaka. Dziecko smaruje bio-oliwką z eko-certyfikatem… zaraz! Jaka oliwka?! Przecież oliwka to samo zuo! Na wszelki wypadek nie szczepi swojego dziecka, bo boi się autyzmu, twardniejącego czegoś tam i spisku koncernów farmaceutycznych z lekarzami, pielęgniarkami i szpitalnymi salowymi.
Wszystko wie najlepiej i nie lubi tych niedoświadczonych, głupiutkich matek, które podchodzą do rodzicielstwa na luzie. Ona wie wszystko najlepiej i robi wszystko jak trzeba.
Zakupoholiczka
Sens macierzyństwa odnajduje w możliwości kupowania rzeczy, o których istnieniu nie miała pojęcia przed zajściem w ciążę. Wózki, łóżeczka, foteliki i krzesełka do karmienia wymienia z prędkością światła. Nie szczędzi pieniędzy na rzeczy dla dziecka, bo jest przekonana, że robi to dla jego dobra. Choć tak naprawdę kupuje je, by podkreślić swój matczyny status i czerpać dziką przyjemność z nowego urządzenia do podgrzewania pieluch, to za nic w świecie się do tego nie przyzna.
Dziecko oddaje do prywatnego żłobka dopiero po sprawdzeniu metek ubrań nowych kolegów. Córeczkę ubiera na różowo, całą w Minnie. Syna z kolei zgodnie z najnowszymi trendami na Instagramie. Nową stylówą dziecka chwali się z innymi instamatkami.
Czasami ten typ przybiera formę kryptogadżeciary. Nie obnosi się z nowym zakupami i nie korzysta z instagramu, ale w głębi serca pragnie, aby jej dziecko należało do grona rówieśników o podobnym, bądź lepszym, statusie materialnym. Markowe ubrania sprowadza zza Oceanu, kupuje wyłącznie zabawki najlepszych firm i pcha przed sobą wózek za grube tysiące. Drogie, stylowe gadżety to jej znak rozpoznawczy.
Kukułka
Chętnie oddaje swoje dziecko pod opiekę innych osób – niani, babci, cioci czy zaprzyjaźnionej sąsiadki. Tylko wtedy, gdy dziecka nie ma w pobliżu, czuje się pełnowartościową kobietą.
Macierzyństwo jest w końcu pasmem niesmacznych, cuchnących obowiązków takich jak przewijanie, wycieranie obślinionych przedmiotów i wąchania śmierdzących kup, choć głośno się do tego nie przyznaje. Ma dość samotnego siedzenia z dzieckiem w domu po około tygodniu od porodu, więc najchętniej siedzi z nim u matki bądź teściowej. Chore dziecko podrzuca do babci jak mało wartościową zabawkę, z którą nie można wyjść na miasto czy do koleżanki.
Płacz dziecka doprowadza ją do furii. Podobnie jak oczekiwanie otoczenia by gotowała przecierane zupki, karmiła piersią i zaprzestała chodzenia na imprezy czy do kina. Marzy o powrocie do świata dorosłych i pójściu do pracy. Podobnie jak na porodówce marzyła o wyjściu ze szpitala, bo wiedziała, że w domu dzieckiem zajmie się jej mąż, a ona będzie mogła wreszcie odpocząć (i zrobić sobie nowe tipsy).
Wbrew pozorom nie jest to niedojrzała nastolatka, której przytrafiło się dziecko, bo wiek nie gra tu żadnej roli. Kukułczość leży w jej naturze i już!
Matka zmienną jest…
Pisząc ten tekst zdałam sobie sprawę, że odnajduję się po trochu w każdym z tych typów matek. W swojej macierzyńskiej karierze zdobyłam z narażeniem życia (swojego i córki) tytuł rasowego łowcy okazji z Lidla. Przeżyłam też nocne koszmary z powodu tego, że zapomniałam dać młodemu brokuła. A to i tak tylko niektóre z moich macierzyńskich przypałów, o których chciałabym jak najszybciej zapomnieć… Podobnie jak o tym, że kilka tygodni temu wybrałam się z mężem na zakupy do centrum handlowego i po chwili zatęskniłam za moimi pozostawionymi u teściowej kukułczymi jajkami tak bardzo, że… jak ostatnia kretynka usiadłam na ławce i się rozpłakałam. Żenada roku!
Dzieci rosną, dojrzewają i stają się coraz bardziej niezależne. Wraz z nimi zmieniają się również matki, które po pewnym czasie zdają sobie sprawę z własnej głupoty i zaczynają się śmiać z tego, co jeszcze niedawno było dla nich arcyważne, a tak naprawdę nie miało żadnego znaczenia. Na szczęście po jakimś czasie odnajdujemy równowagę i wracamy do normalności i świata zrównoważonych dorosłych.
Ten tekst nie miał na celu urażenia nikogo ze znanych mi osób, a poziom ironii sięga w nim absurdalnie wysokiego poziomu. Podobnie zresztą jak niektóre z matczynych dziwactw ;)
:D :D :D No bardzo ładny Ci wpis wyszedł :D :D :D
Ja to jestem pół na pół. A raczej cztery na cztery, bo jakoś w Mamzilli się nie odnajduję :D
Ale co tam. Fajnie jest być matką :D
Choć czasem nie :P :P
Ja to jestem taka hybryda trochę. Mamzilla – bo dzieckiem zajmuję się tylko ja, luzaczka – bo do przedszkola od drugich urodzin chodzi i fakt, raczkowała po podwórku i czapki nie nosi, encyklopedia – trochę też, bo jednak z tych wszystkich filozofii wybieram i tworzę własną, zakupoholiczka – to nie, nie lubię zbędnych rzeczy w swoim otoczeniu, kukułka – absolutnie, młodą zostawię tylko jak już naprawdę nie ma innego wyjścia, zdarza się hmm, raz na pół roku?
Każda rasowa Mamzilla powiedziałaby Ci, że Ty jednak Kukułka jesteś skoro dziecko do przedszkola posyłasz juz od drugich urodzin ;P
A nie, bo do przedszkola to ona sama chciała iść :) Tak jej się spodobały zorganizowane zajęcia w sali zabaw, że jak się skończyły to ciągle słuchałam jak to ona chce do dzieci i do dzieci :) Woziłam ją na trzy godziny przez dwa miesiące, teraz siedzi już 5, a ja walczyłam w pracy o zmianę godzin, tak żebym mogła ją odbierać po 14, a nie po 16 :D Małżon za to zawozi ją rano na 9 :D
Oj, skąd ja to znam, że dziecko samo chce chodzić do przedszkola… Tyle, że moje głośno płakały jak przyszłam po nie o 14, bo ledwo zdążyły zjeść obiad i musiały wracać bez popołudniowej zabawy ;)
Jeszcze Matka Hipokrytka – poucza wszystkie matki na forum, udaje, że zna się na przepisach i regulaminach całego świata, tymczasem plecie nieskończone bzdury, o czym, po fakcie, przekonują się jej ofiary. Podpuszcza, napuszcza i przepuszcza.
Zrzuci gromy na matkę, która zasuwała wioską 60km na godzinę, bo jej się dzieciak „zkupczył” w majty, podczas, gdy sama do pracy jedzie 80km/h zwalniając pod szkołą do 75…
Opowiada o cudownych metodach wychowawczych, dzięki którym, gdy jej dziecko uderzy z całej siły pieścią w twarz inne dziecko to jest – niech się między dogadują między sobą, przecież to dzieci. A gdy inne dziecko w trakcie zabawy niechcący uszczypnie jej dziecko, to leci do niego do pokoju i robi mu awanturę.
Ba dum.
Niechże ta larwa wreszcie wyginie!
Masz rację, biję się w piersi ;)
Rewelacja. Miks wszystkiego z dominacja mamizilli i z wykluczeniem kukulki:)
Mnie najbliżej chyba do luzaczki :D :D
Fajne zestawienie. Trochę bezlitośnie potraktowana Mamzilla. Mi do niej chyba najbliżej, choć towarzyszyć mojej Córeczce w jej życiu chciałabym najpełniej w pierwszym roku życia. Potem powrót do pracy, ale z macierzyństwa na pełen etat już nie zrezygnuję. Zatem szykuje mi się praca na dwa etaty, więc może jakiś tym Siłaczki jeszcze do tego :) Bo takie też jesteśmy. zaangażowane na 100% w macierzyństwo i do tego jeszcze matki pracujące. Mam rację?
Jasne, że masz rację. Jesteśmy Siłaczkami i Supermenkami w jednym ;)
A co Mamzilli, to nie mogłam jej inaczej potraktować, bo to określenie samo w sobie już jest złośliwe. Pisząc ten fragment miałam w pamięci książkę „Mamzille – mamuśki z Manhattanu” w której opisane są wszystkie mamuśkowe wariactwa i fobie.
Całkiem ciekawy ze mnie miks tych wszystkich mamusiek :D
Ja też jestem mieszanką, no może oprócz kukułki, bo jeszcze ani razu nikomu nie podrzuciłam dziecka do opieki.
Haha to się uśmiałam :D W każdym opisie odnalazłam odrobinę siebie :D
Mam aplikację, przychodzi mi na mail powiadomienie, ginekolog też zawsze mówi o tygodniach. Jakoś tak zapamiętałam :)
Ja również widzę siebie jako mieszankę wszystkich typów (poza kukułką jedynie):)
Heh, no bo ja właśnie też jestem mieszanką :)
Ciążę podaję w tygodniach, ale lubię BLW jak luzaczka.