Udało się! Wreszcie odzyskałam swój rodzicielski autorytet. Dokonałam tego w jedno popołudnie i to w dodatku bez nerwów, kłótni i karania. Jak ręką odjął skończyło się od tego dnia testowanie granic mojej cierpliwości i odporności psychicznej na poranne marudzenie, jazdę na hulajnodze po salonie, a nawet na rozlewanie wody przy wieczornej kąpieli. Wystarczy jedno moje słowo, by moja córka zachowywała się jak należy, i to bez ciągłego upominania i przypominania o podstawowych zasadach. A było to tak…
Sytuacja w naszym domu już od kilku miesięcy była zła. Prawdę mówiąc, była tragiczna i pogarszała się z dnia na dzień. Moja starsza córka nie słuchała nikogo. Łamała wszystkie zakazy i była głucha na wszelkie prośby. Upomniana albo postawiona za karę do kąta uciekała, drapała, biła i darła się wniebogłosy. Awantury wybuchały na każdym kroku i nic nie zwiastowało rychłej poprawy. Nagle pewnego dnia zdarzył się cud.
Czekałyśmy z Gabrysią (3,5 roku) i Anielką (3 miesiące) w aucie na Tatę, który poszedł odebrać Matiego z treningu. „Chwila” zaczynała się już niepokojąco przedłużać, co od razu odnotowała Gabi. Demonstrując swoje znudzenie zaczęła kopać nogą fotelik ze śpiącą Anielką.
Jak zwykle w takich sytuacjach poprosiłam, żeby przestała. Jak zwykle nie pomogło.
Poprosiłam raz jeszcze. Żadnej reakcji. Noga jak uderzała o fotelik, tak uderza.
Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam:
– Gabi, jeśli nie przestaniesz kopać Anielki, to Cię wysadzę z samochodu i będziesz wracała do domu na nogach.
Po tych słowach nastąpiła chwila wahania. Gabi najwyraźniej oceniała, czy groźba ma szanse być spełniona. Idę o zakład, że myślała miej więcej tak: Ale gdzie tam, nie wysadzi mnie. Do domu jest za daleko. Nie mam butów na nogach. Ktoś musi się zająć Anielką, przecież nie zostawimy jej tu samej. Poza tym jestem pewna, że mamie nie chce się iść na nogach, bo sama mówiła, że jest już zmęczona…
I nagle bach! Z premedytacją, głęboko patrząc mi w oczy, zasadziła takiego kopniaka w fotelik, że Nelcia aż podskoczyła.
Nie nakrzyczałam na nią. Z wielkim trudem pohamowałam gotujące się we mnie emocje. Z całych sił skupiłam się na tym, by nie nawrzeszczeć na nią i przełamałać swoje zmęczenie. Z pełnym opanowaniem wysiadłam z auta i otworzyłam drzwi po jej stronie samochodu, a następnie pomogłam jej wysiąść. No dobra, wytargałam ją z tego auta na siłę, bo nagle ze wszystkich sił polubiła i swój fotelik i cały nasz niewielki samochodzik. Niemniej jednak, przez cały ten czas byłam spokojna.
Do domu wracałyśmy pieszo, ale na syrenie.
Gaba darła się jak wściekła. Wrzeszczała na całe gardło tak, że pewnie pół miasta nas słyszało, ale szła. Szła. Naprawdę szła!
W połowie drogi do domu przestała nawet płakać.
Kilkaset metrów od domu, na ostaniej prostej, minęłyśmy kobietę z dziewczynką w podobnym wieku co Gaba.
– Zobacz mamusiu, ta dziewczynka chyba też była niegrzeczna, bo wraca do domu na nóżkach – powiedziała moja grzeczna już córka.
Tego dnia odzyskałam swój rodzicielski autorytet. Dokonałam tego w jedno popołudnie i to w dodatku bez nerwów, kłótni i karania. Jak ręką odjął skończyło się testowanie granic mojej cierpliwości na poranne marudzenie, jazdę na hulajnodze po salonie, a nawet na rozlewanie wody podczas wieczornej kąpieli. Wystarczy jedno słowo, by moja córka zachowywała się odtąd jak należy, i to bez ciągłego upominania i przypominania o podstawowych zasadach.
Co się zmieniło? Jedna rzecz. Przekonała się, że mama nie żartuje. Mamy trzeba słuchać, bo MAMA nie rzuca słów na wiatr.
Przeszłam do działania
Do tej pory wszystkie moje spory z córką odgrywały się według znanego nam doskonale schematu. Prosiłam ją o coś, a ona to ignorowała. Po kilkukrotnym powtórzeniu prośby, przechodziłam do groźby, która działała na chwilę albo zupełnie nie robiła na niej wrażenia. Następnym etapem była kara – odebranie jakiegoś przywileju, zabranie niebezpiecznej zabawki albo odseparowanie w przypadku bójki z bratem. Najczęściej na koniec rozkładałam bezradnie ręce, bo w mojej naturze nie leży szarpanie się z wściekłą kilkulatką, która rzuca się na mnie z pięściami albo siedzi obrażona w kącie i rzuca mordercze spojrzenia (kto widział, ten wie, że nie przesadzam). Po jednej takiej awanturze zrozumiałam jednak, że nic się nie zmieni dopóki nie przerwę tej osobliwej zabawy.
Kluczem do rozwiązania naszych problemów okazało się przejście do działania. Postępowanie według schematu: jasny komunikat słowny – szybkie przejście do działania sprawia, że konflikt nie ma szans się rozrosnąć. Żadna ze stron nie ma czasu okopać się na swojej pozycji, a emocje nie mają szansy wymknąć się spod kontroli.
Dzięki tej strategii odzyskałam rodzicielski autorytet, a moje dziecko w końcu zrozumiało kto rządzi w tej rodzinie i nauczyło się bardzo ważnej zasady dotyczącej posłuszeństwa rodzicom.
Posłuszeństwo to konieczność, a nie dobry wybór.
Robert J. MacKenzie „Uparte dzieci”
Brzmi groźnie? Surowo?
Być może. Jednak to zdanie, mimo całej swojej surowości, doskonale odzwierciedla to, co chcemy osiągnąć – posłuszeństwo. Cała trudność polega na tym, by osiągnąć to z szacunkiem dla dziecka. Dokładnie tak, jak robił to w szkole nauczyciel, który nigdy nie podnosił głosu i nie straszył uwagami, a mimo to nikt nie odważył się przeszkadzać na jego lekcji. Wtedy też wiedzieliśmy, że posłuszeństwo wobec tego właśnie nauczyciela jest naszym obowiązkiem i koniecznością, a nie przejawem naszej dobrej woli. Marzymy o tym, by dziecko zatrzymało się przed przejściem, chwyciło nas za rękę i grzecznie przeszło. Bez szarpania, krzyków i niepotrzebnych nerwów.
Kochający rodzic nie łamie charakteru i nie zastrasza dziecka, by było posłuszne. Chce, aby dziecko wiedziało, że posłuszeństwo, niezależnie od nastroju i własnych planów, jest właściwym wyborem. Mądry rodzic nie będzie nadużywał swojej władzy, jeśli może dać dziecku swobodę wyboru. Taki rodzic wie jednak doskonale, że w pewnych sytuacjach jedynie bezwzględne posłuszeństwo może zagwarantować dziecku bezpieczeństwo, na przykład podczas przechodzenia przez ulicę.
Jeśli od ostrzeżenia, które zostanie zignorowane, przejdziesz od razu do wyciągnięcia konsekwencji, to dasz swojemu dziecku właściwy komunikat. Dzięki temu w przyszłości chętniej podejmie współpracę. Zrobi to bez testowania czy tym razem tylko mu grozisz, czy też naprawdę masz zamiar wyegzekwować jego posłuszeństwo.
Następnym razem będzie wiedziało, że jeśli zabraniasz mu czegoś, to naprawdę ma tego nie robić. Bez względu na to, jak bardzo jest znudzone. Jeśli zaś uzna, że nie warto się dostosować do panujących zasad, to będzie musiało ponieść konsekwencje swojego wyboru i… wracać do domu na nogach ;)
Ten artykuł jest częścią cyklu Uparte dziecko (<=link!), inspirowanego poradnikiem Uparte dzieci. Od konfliktu do współpracy Roberta J. MacKenzie.
Przepraszamy.
Jak możemy poprawić artykuł?
Dziękujemy za przesłanie opinii.