Znalezienie w centrum Londynu względnie taniego lokalu gastronomicznego serwującego smaczne jedzenie graniczy z cudem. Nam ten cud… udał się tylko połowicznie. Jedzenie było smaczne. Ceny, w porównaniu do lokalnych, były niskie, ale na złotówki i tak lepiej ich nie przeliczać.
Pizza Piazza
lokalizacja: obok dworca Charing Cross, http://www.piazza-restaurant.co.uk/
Trafiliśmy do niej właściwie tylko dlatego, że K zapragnął odwiedzić tani, domowy bar polecany w przewodniku. Po dość długich poszukiwaniach okazało się, że lokal był zamknięty. Na stałe. Zmarznięci i przemoknięci musieliśmy się obejść smakiem angielskiego domowego jadła i (podobno) wyśmienitych win.
Jak widać, do lokali polecanych w przewodnikach, nawet tych wydanych w 2014 roku, lepiej więc podchodzić z rezerwą. W przeciwnym razie można się nieźle zmęczyć, nachodzić, naszukać i zamiast obiadu znaleźć… kłódkę na drzwiach.
Nam wyszło to jednak na dobre, bo tuż obok, na tej samej ulicy, znaleźliśmy uroczą włoską knajpkę z pysznym jedzeniem i znośnymi cenami.
Z zewnątrz nic szczególnego, za to w środku włoska muzyka, sympatyczna obsługa i przede wszystkim dobre i syte jedzenie, którego potrzebowaliśmy.
Przytulne wnętrze przywodzące na myśl słoneczne Włochy, zapach pizzy, czosnku i pomidorów sprawiły, że przez chwilę zapomnieliśmy o tym, że jesteśmy w Londynie w samym deszczowej angielskiej zimy.
W karcie można było znaleźć przede wszystkim bardzo dobre dania z makaronu (klasyczne spaghetti bolognese i carbonara, ale również i typowe dla włoskiej kuchni sosy z anchois czy owocami morza).
Poza weekendami w ofercie są również zestawy obiadowe w dość atrakcyjnej cenie 8,95GBP. W zestawie są do wyboru: zupa/sałatka, pizza/makaron.
Piazza, to typowo włoski lokal, więc podawana tam pizza jest cienka jak pergamin, a ilością dodatków też nie grzeszy. Taka pizza, to moje ulubione danie, jednak K nigdy takiej pizzy nie zamawia twierdząc, że „tym sobie nie poje”. Moim zdaniem amerykańska pizza, to profanacja prawdziwej włoskiej pizzy. W końcu pizza to danie biedoty i osobiście nie znoszę tych ogromnych placków z mnóstwem dodatków.
Chcąc uniknąć dyskusji na tak drażliwy temat jak grubość ciasta i ilość dodatków na pizzy, zdecydowaliśmy się na makaron. Porcje okazały się tak duże, że ledwo je skończyliśmy. Właściwie tylko z łakomstwa żal nam było zostawić takie pyszności i mimo trudności opróżniliśmy talerze do czysta.
Goście siedzący obok zamówili calzone i muszę przyznać, że było to jedno z największych jakie w życiu widziałam. Na dodatek pachniało tak, że pomimo pełnych żołądków, mieliśmy ochotę poprosić kelnerkę żeby nam też taki przyniosła.
Green Cafe
lokalizacja: 16 Eccleston St, okolice dworca autobusowego Victoria
Do Green Cafe trafiliśmy z polecenia kolegi. Miał to być mały, rodzinny bar serwujący dania obiadowe, ale również i domowy fast food – hamburgery i frytki.
Taki polski bar mleczny w angielskim wydaniu. Po wycieczce do nie istniejącego lokalu postanowiliśmy zdać się na opinię kolegi i… nie pożałowaliśmy!
Green Cafe jest położona w niedaleko dworca autobusowego Victoria i Buckingham Palace Road, przez co wpadliśmy do tam na szybki obiad przed odjazdem autobusu na lotnisko.
Chociaż wnętrze Green Cafe okazało się mało atrakcyjne (boazeria i ciasno ułożone stoliki), to jedzenie było bardzo smaczne i zdecydowanie domowe. Nawet frytki okazały się prawdziwymi, pokrojonymi ziemniakami, a nie wrzuconym na tłuszcz mrożonym półproduktem.
Tym razem postanowiłam zdać się całkowicie na opinię lokalu i zamiast bezpiecznego hamburgera, który zwykle jest bardziej lub mniej zjadliwy, zamówiłam w Green Cafe shepherd’s pie. W tamtej chwili wiedziałam tyle, że jest to tradycyjna angielska zapiekanka pasterska z mięsem, ziemniakami i warzywami. Nie wiedziałam nic na temat jej smaku, ale mimo swojego sceptycznego podejścia do angielskiej kuchni, postanowiłam spróbować. Było pyszne! Tak pyszne, że obiecałam sobie znaleźć po powrocie przepis i przygotować shepherd’s pie w domu.
Za cały obiad, czyli moją shepherd’s pie i mężowego ogromnego hamburgera w Green Cafe zapłaciliśmy jedynie 11,5GBP. Jak na londyńskie warunki naprawdę niedrogo.
By the way, przpominiał mi się odcinek „Przyjaciół” w którym Rachel uczyła się gotować i postanowiła przygotować shepherd’s pie według przepisu znalezionego w książce kucharskiej Moniki. Niestety podczas gotowania skleiły się jej strony i zamiast słonego shepherd’s pie, zrobiła coś, co było w połowie słone, a w połowie słodkie. W całości absolutnie nie-do-zjedzenia :)
Zobacz też:
Przepraszamy.
Jak możemy poprawić artykuł?
Dziękujemy za przesłanie opinii.