Przedstawiam Wam Ignasia Kitka – małego architekta, który uporem i i dobrym humorem zawojował świat. A przy okazji realizował swoje marzenia.
Ignaś Kitek to chłopiec, który od najwcześniejszego dzieciństwa tworzył skomplikowane budowle z przedmiotów dostępnych w swoim otoczeniu – jabłek, naleśników, ciasta, piasku, szkolnej kredy, a… nawet brudnych pieluch! A fuj! ;)
Pewnego dnia Ignaś spotkał na swojej drodze panią Alinę – nauczycielkę, która uważała, że chłopiec powinien bez reszty poświęcić się nauce czytania i liczenia. Nie interesowały jej cuda architektury, bo uważała je za zwykłe bzdury. Pewnego dnia przekonała się jednak, że dziecięce marzenia są do spełnienia oraz że to nie żaden zbytek, bo przynoszą innym pożytek.
Spis treści
Brawa dla tłumacza
Książeczka, która podbiła już serca wielu dzieci na całym świecie, doczekała się właśnie polskiego wydania. Przygody Ignasia opowiedziane są w niezwykle interesujący sposób, co z całą pewnością jest wielką zasługą autorki Andrei Beaty, ale wielkie brawa należą się również autorowi polskiego przekładu – Łukaszowi Witczakowi.
To właśnie ten człowiek sprawił, że polski tekst jest nie tylko dynamiczny, ale i niezwykle rytmiczny. Rymy, które miejscami bawią, a miejscami zaskakują, sprawiają, że książeczkę czyta się jednym tchem. Nie ma czasu na nudę, bo historia jest całkowicie nieprzewidywalna, a do tego napisana (przełożona) w zabawnym językiem.
Ładne i solidne wydanie
Tym, co również zwróciło moją uwagę, jest również piękne i solidne wydanie „Ignasia Kitka…„. Twarda oprawa z obwolutą i przyjemne w dotyku kartki z grubego papieru przypadną do gustu wszystkim wielbicielom ładnie wydanych książek, szczególnie tym lubiącym ilustracje w dawnym stylu.
Po kilku latach czytanie prawie wyłącznie książek z tekturowymi stronicami cieszę się, gdy mogę czytać moim dzieciom „dorosłą” książkę. Tym bardziej, jeśli wytrzymuje ona spotkanie z małymi rączkami i wyszarpywanie sobie książeczki.
Poznajemy cuda architektury
„Ignaś Kitek…” bawi czytelników nie tylko opowiedzianą historią, ale również niecodziennymi ilustracjami. Tekst i ilustracje łączą się w przemyślaną całość, a dodatkową atrakcję stanowią rysunki najbardziej znanych budowli świata zabudowanych z przedmiotów codziennego użytku. Zabawa w rozpoznawanie cudów architektury to jednak rozrywka dla starszych dzieci i ich rodziców.
Na uznanie zasługuje również umiejętne wplecenie w tą wesołą historię morału, jakim jest dążenie do realizacji własnych marzeń i pasji już od najmłodszych lat. Jak pokazuje historia Ignasia, nawet niedoceniane przez dorosłych dziecięce zainteresowania, mogą się kiedyś w życiu przydać i dlatego warto je rozwijać.
Moja opinia
Kiedy pierwszy raz spotkałam się z „Ignasiem Kitkiem” w sieci, nie wzbudził on mojego entuzjazmu. Pomyślałam sobie, że rozwijanie swoich pasji już od najmłodszych lat, na przekór wszystkiemu i wszystkim, będzie zbyt nudnym tematem jak dla trzylatki. Na dodatek architektura to nuda – wiadomo ;)
Byłam w błędzie.
Książka bardzo się spodobała zarówno Gabrysi (lat 3) jak i Matiemu (lat 6). Pękali ze śmiechu, gdy dwuletni Ignaś Kitek budował wieżę z pieluch, agrafek i kleju. Zamarli ze strachu, gdy mała Alinka zgubiła się na wycieczce i utknęła w windzie bardzo wysokiej wieży, a potem oboje komentowali z przejęciem budowanie mostu z patyków i sznurówek przez kolegów Ignacego.
Właściwie sama nie wiem, co mnie skłoniło do tego, aby „Ignaś Kitek. Architekt” ostatecznie trafił do naszej dziecięcej biblioteczki. Na szczęście okazało się, że pasuje do niej znakomicie. Bardzo bym chciała się przyczepić do czegoś w tej książeczce, ale… nie umiem. Moje dzieci również mi w tym nie pomogą, bo „Ignaś Kitek. Architekt” to od niedawna jedna z ich najbardziej ulubionych wieczornych lektur. I zabaw ;)
Bardzo podoba mi się idea tej książki. Przyznam że widzę ją po raz pierwszy.
Bardzo się cieszę, że to mnie przypadł zaszczyt przedstawienia Kitka ;)
Na marginesie tylko dodam jeszcze, że inne dzieci z klasy Ignasia też mają swoje książeczki, które właśnie doczekały się polskiego wydania. Przy okazji pisania tej recenzji znalazłam też angielskojęzyczne materiały do czytania dla dzieciom związane z tą serią: http://www.andreabeaty.com/iggy-peck-architect.html
W skrócie: przepadłam! Od kilku dni spędzam wieczory czytając sobie Ignasia Kitka online po angielsku <3
Dziękuję bardzo!!! :*
I oto dowód na to, że czytanie to świetna zabawa :D
Mamy podobne czytelnicze upodobania. A raczej nie my tylko nasze dzieci ;)
A propos biblioteki… nie macie problemu, żeby rozstać się z książką przy oddawaniu?
Biblioteczka dla naszej pociechy nie ma może jeszcze zbyt wielkich rozmiarów, ale systematycznie się powiększa, głównie wskutek moich kompulsywnych zakupów. Jednak pozycja, którą Wam polecam, wpadła do mojego koszyka nie przez przypadek. Po tym jak usłyszałam entuzjastyczną recenzję w radiu i dowiedziałam się, że tłumaczem tych bajeczek zajmował się Wojciech Mann, prędko pobiegłam do sklepu, żeby kupić. I to był strzał w dziesiątkę. Moja dziecina, przeżywająca wówczas swoistą fascynację żabkami, oszalała z radości, a ja byłam oczarowana. Ale może od początku.
Seria opowiadań napisana przez amerykańskiego pisarza Arnolda Lobela pod tytułem „Żabek i Ropuch”, wydana niedawno w polskim przedkładzie przez Wydawnictwo Listerackie, zdecydowanie będzie jedną z tych, do których będę wracać na okrągło czytając dziecku na dobranoc. Każda z książeczek w serii składa się z kilku niedługich historii o przygodach dwóch przyjaciół, tytułowych Żabka i Ropucha. Przyjaciele razem bawią się, pracują w ogrodzie, wspólnie świętują i leniuchują. Jeżdzą na sankach, mimo że Ropuch, typowy malkontent, wolałby wygrzewać się w łóżku, ale Żabek, pełen energii i optymizmu zadba, aby otulić go szalikiem i zaprowadzić na pagórek. W lecie razem jedzą lody, ale to nie takie proste, bo lody topią się w drodze z cukierni nad staw. Wpólnie czekają na wiosnę, która jest już tuż za rogiem, tylko nie wiadomo za którym, więc trzeba go odnaleźć. Zawasze wspierają się, pomagają sobie, pocieszają się i dbają o siebie nawzajem. Otacza ich natura, a ich życie toczy się w rytmie pór roku i zmieniającej się wokoło przyrody.
Moja niespełna dwuletnia dziecina cieszy się oglądając oryginalne ilustracje w tej książczce, choć możliwe, że znajdzie się ktoś, komu nie spodoba się dość monotonna kolorystyka rysunków. Jednak moje dziecie bez problemu wskazuje na żabkę, ropuchę, ptaszka czy wiewiórkę. Nieskomplikowane zdania sprawiają, że historie są bardzo przejrzyste, ale i bardzo dynamiczne. Zawsze radośnie wykrzykuje pojawiające się tam onomatopeje, co szczerze bawi moje dziecko. Myślę, że starsze dzieci docenią humor i zrozumieją subtelny i nienachalny morał w nich zawarty. Ja, dorosła przecież, także znalazłam cos dla siebie w tych historiach. Podoba mi się to, co łączy Żabka i Ropucha. Trudno przecenić wartość ich bezwarunkowej, lojalnej i serdecznej przyjaźni. Bijące od nich ciepło zaraża optymizmem i poprawia samopoczucie. Polecam wszystkim, małym i dużym molom książkowym.
Jedyna rzecz, do której można się przyczepić, to cena. Trzeba jednak przyznać, że są bardzo ładnie wydane, w twardej oprawie, wydrukowane na grubym papierze Tekst jest napisany bardzo dużą czcionką, co wydaje mi się dużą zaletą, kiedy książeczka trafi do rąk dziecka, które uczy się samodzielnie czytać.
Chcę skompletować wszystkie części, aby bawiły moje dziecko przez lata i były na naszej półce w domowej bilblioteczce na szczególnym miejscu.
Ja polecam MAPY Mizielińskich. Majstersztyk graficzny – oglądam równie chętnie jak mój syn. Co wieczór przemierzamy palcem kawał świata. Dla niewtajemniczonych – MAPY to pięknie ilustrowany atlas, w którym znajdziecie kilkadziesiąt krajów z całego świata. Na każdej mapie graficzny przegląd flory, fauny, strojów ludowych, zwyczajów tubylców, np wybrany narodowy sport, ulubione regionalne potrawy, trochę legend, ważne postacie historyczne – jednym słowem pigułka państwa na 2 dużych stronach. Mój 4latek sam wybiera o czym mi opowie i np mamy wieczór z Holandią, podczas którego opowiada mi że Holendrzy lubią pić kawę, jeść ser, sądzą mnóstwo tulipanów i chodzą w śmiesznych drewnianych chodakach. Doskonałe wprowadzenie do geografii, podróżowania. I ta szata graficzna – musicie sami sprawdzić. Na zachętę dodam, że MAPY zostały przetłumaczone już na kilkanaście języków i są popularne na całym świecie.
Za każdym razem, kiedy znajome mamy chcą się dowiedzieć, co ciekawego ostatnio czytałam córkom i co bym poleciła ich dzieciom, pytam: „A znacie już «Naszą mamę czarodziejkę»?”. Przeważnie nie znają, bo to nie jest nowość, o której można przeczytać na każdym blogu, a szkoda! Ten zbiór ośmiu krótkich opowiadań wyszedł spod pióra Joanny Papuzińskiej prawie pół wieku temu, ale mimo to wcale się nie zestarzał, bo opowieści, w których aż kipi od „magii codzienności”, nie mają terminu ważności. Moim zdaniem to lektura obowiązkowa dla wszystkich dzieci, ale również… rodziców, żeby przypomnieli sobie, jak to było oglądać świat oczami dziecka. „Nasza mama czarodziejka” to bezpieczna pozycja w dziecięcej biblioteczce, ale ani trochę nudna czy moralizatorska, nic z tych rzeczy.
Historyjki o mamie, która sobie tylko znanymi sposobami potrafi odczarować wielkoluda, zreperować księżyc czy uratować dinozaura, zaciekawią już najmłodsze przedszkolaki, ale dzieci wczesnoszkolne również nie będą się przy nich nudzić. Autorka pisze o niecodziennych wydarzeniach tak, jakby były czymś najzwyklejszym w świecie, używając prostego, ale obrazowego języka. Właśnie taką polszczyzną warto czytać dzieciom, bo przecież kompetencje językowe zaczynają się kształtować w dziecięcym pokoju.
W ramach ciekawostki dodam jeszcze, że parę miesięcy temu zupełnie przypadkowo natknęłam się w bibliotece na wydanie „Naszej mamy czarodziejki” z 1982 roku. (Po moim niestety ślad zaginął). Podniszczona książka z przekreślonymi bibliotecznymi sygnaturami stała wciśnięta między atlas grzybów a podręcznik do fizyki. Wyglądała bardzo niepozornie – niewielki kwadratowy format, butelkowozielona okładka. Ale to właśnie z takiego wydania czytali mi w dzieciństwie rodzice! Przekartkowałam książkę jeszcze w bibliotece, a z każdą kolejną stroną zalewała mnie fala wspomnień. „Nasza mama czarodziejka” z miejsca podbiła również serca moich córek. Zaczytałyśmy doszczętnie stary egzemplarz biblioteczny, dlatego kupiłam im nowy – w twardej oprawie, z kolorowymi, pogodnymi ilustracjami Ewy Poklewskiej-Koziełło. Dziewczynki zgodnie orzekły, że ta wersja podoba im się dużo bardziej i… całe szczęście! Dzięki temu wydanie sprzed ponad trzydziestu lat, które po mistrzowsku zilustrowała Janina Krzemińska, powędrowało do mojej biblioteczki i pozostanie w niej na zawsze jako artefakt dzieciństwa. Albo Proustowska magdalenka.
Doskonale pamiętam tą książkę! Moje wydanie było nowsze, w lekko brązowej tonacji, ale to zielone pamiętam ze szkoły (omawialiśmy ją jako lekturę szkolną). Pamiętam też, że nie przepadałam za tą książką, ale mojej mamie się ona podobała. Poszukam jej jutro u babci, żeby i moje dzieci mogły się z nią zapoznać.
Poszukaj!
Może się okazać, że powrót do tej książki po latach sprawi, że odczytasz ją zupełnie inaczej. Bagaż doświadczeń jaki zdążyłaś zgromadzić przez parę lat macierzyństwa wpływa na odbiór książek. Bardzo lubię postać mamy — jest obecna w życiu dzieci, troszczy się o nie, ale zostawia im pewien margines wolności, o której tak marzą dzieci:-)
I jestem pewna — skoro zwracasz uwagę na język, jakimi pisane są książki — że docenisz urok starannego, nieco starodawnego stylu Papuzinskiej.
Szczerze polecam serie książek o Klarze i jej bracie. My zaczynaliśmy od „Sto pociech z Klarą” – już 2 letnie dziecko będzie bardzo zaciekawione tymi dowcipnymi historyjkami. Opowiadania są kilkustronicowe, więc nie „męczą” malucha. Czytam te książki z wielką przyjemnością. Książka pięknie wydana, opowiadania z morałami – również dla rodziców:), ilustracje takie jakby „bazgrane” bardzo podobają się naszej córce. Książka wydana również w audiobooku. Kochani rodzice, czy wasze dziecko w wieku 3,5 roku puszcza sobie samo książki z płyty i w zaciekawieniu słucha przez 30 min? Tę na 100 %:)
Nie znam Klary, ale widzę, że ilustracje i tematyka przypominają ulubioną bajkę moich dzieci „Charlie i Lola” <3
Zapełniając półki dziecięcej biblioteki, nie sposób pominąć książek pisarki, która szanowała małego czytelnika i rozumiała, że książka ma przede wszystkim bawić i dostarczać wzruszeń, a nie edukować i przemycać model właściwego zachowania. „Pragnę pisać dla tych, którzy czynią cuda. Dzieci czynią cuda, gdy czytają. Dlatego potrzebują książek”. Nie mam żadnych wątpliwości, że książki wyzwalają w dzieciach to, co najlepsze, dlatego przyjmuję słowa Astrid Lindgren za dobrą monetę i to właśnie jej powierzam uszy i wyobraźnie moich córek. Żeby czyniły jeszcze więcej cudów.
Astrid Lindgren zadebiutowała jako pisarka późno, ale jej dusza na zawsze pozostała podszyta dzieckiem. Nigdy nie zapomniała, jak to jest, kiedy głową sięga się ponad stół, i co w tej głowie siedzi. Stworzyła całą galerię zabawnych, budzących sympatię bohaterów, z którymi nasze dzieci – mimo że żyją w zupełnie innych czasach niż te, o których opowiadała w swoich utworach – nadal mogą się utożsamiać, bo dziecięca radość życia, skłonność do psot i pomysłowość – są wspólne wszystkim dzieciom świata.
Gdybym miała wskazać książkę, od której warto zacząć swoją znajomość z Astrid Lindgren, zaproponowałabym opowiadania o Lotcie z ulicy Awanturników, której przygody zostały wydane w Polsce w następujących zbiorach: „Lotta. Trzy opowiadania” (2013, Wydawnictwo Zakamarki) oraz „Przygody dzieci z ulicy Awanturników” (2017, Nasza Księgarnia).
Cztero-, a w późniejszych opowiadaniach 5-letnia Lotta to rezolutna siostra dwójki starszego rodzeństwa, która „jest wesołym dzieckiem”, „po kryjomu” ma niebieskie oczy, „umie jeździć na rowerze” i w ogóle „umie prawie wszystko”! Jej zabawne powiedzonka, takie jak: „Fuj, faraon!” czy „Dobry panie, miej nade mną zlitowanie” weszły do naszego rodzinnego słownika. Lotta – jak każde dziecko – potrafi się złościć, gniewać i obrażać. Kiedy trzeba, umie podać pomocną dłoń. Chce we wszystkim dorównać starszemu bratu i siostrze, jednak nierzadko bije ich na głowę swoją zaradnością. Jej dziecięca logika często wprawia dorosłych w osłupienie – na pytanie mamy, dlaczego smaruje kiełbasą szybę, odpowiada prostodusznie: „Bo przykleja się lepiej niż klopsiki”, a kuzyna bije dlatego, że „wygląda tak ślicznie, kiedy płacze”.
Lotta to jednak nie tylko podręcznik dla „niegrzecznych dzieci”. Za każdym razem, kiedy wracam do tej książki, pozostaję pod ogromnym wrażeniem dorosłych, którzy odnoszą się do dzieci z niezwykłym szacunkiem, obdarzają je prawie bezgranicznym zaufaniem i zawsze znajdują czas, by z nimi porozmawiać. Przyznają im prawo do pomyłek, doświadczania konsekwencji własnych działań i uczenia się na błędach, a przy tym sami także potrafią przeprosić. Astrid Lindgren jest daleka od moralizatorstwa skierowanego do najmłodszych czytelników, ale za to my, dorośli, możemy wyciągnąć z jej książek dużo cennych wskazówek dla siebie.
Prawda, że Lotta powinna znaleźć się w każdym domu?
Zdecydowanie polecam kierować się wiedzą na temat potrzeb i zainteresowań dziecka. To co podoba się jednemu, niekoniecznie bedzie odpowiadało innemu. Książeczki warto poznać zanim się je zakupi, a już z pewnością przeczytać. Niestety niektóre książeczki uczą rzeczy, których uczyć nie powinny. A tytuły? Zależy od wieku. Obecnie na fali jest u nas Miś Uszatek. Ale zawsze będę polecała Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham oraz Proszę mnie przytulić. Jedne z najpiękniejszych, jakie znam.
Masz całkowitą rację z tym,że nie każda książka się podoba wszystkim. Na przykład moje dzieci nie lubią Proszę mnie przytulić. I Misia Uszatka też nie i ubolewam nad tym bardzo, bo Uszatka mogłabym czytać godzinami :(
Oj faktycznie szkoda :( może mała polubi :) no wszyscy zachwalają Basię – a ja nie cierpię – na szczęście Maja też nie lubi :p
U nas przez długi czas pierwsze miejsce na podium miał „Koszmarny Karolek”, jakże chętnie dzieciaki do niego powracały, to właśnie dzięki tej książce, a właściwie całej znakomitej serii, syn polubił czytanie. :)
Bookendorfina
A w jakim wieku były Twoje dzieci jak zaczęliście czytać Karolka? Mati ma już 6 lat, ale nie podoba mu się Karolek. Mnie też nie porywa, więc zastanawiam się czy to kwestia wieku czy raczej upodobań.
Wiem, że książki mają uczyć, mieć morał, przesłanie, wpajać wartości. I to jest w porządku. Ale jako ojciec dwójki maluchów (i podobno niezły jajcarz) polecam lekturę przy której po prostu można się pośmiać aż do bólu brzucha. Dla nas taką książką jest „Mikołajek” Sempego i Gościnnego. Temu chłopcu ciągle przydarza się coś niebywałego i choć dla niego to nie zawsze przyjemne sytuacje, my jako czytelnicy nie możemy powstrzymać się od śmiechu. I tylko żona trochę marudzi, że książka miała dzieci uśpić, a tymczasem słyszy rechot spod kołder
Oj, nie wiem czy to wina Mikołajka. U nas jak tata usypia dzieci, to też zawsze słychać rechot spod kołder ;)
Mam 60 lat. Jestem rolniczką, a od kilku lat pracuję w firmie kwiatowej. Kocham naturę, rośliny, a praca w ogrodzie i polu daje mi dużo więcej satysfakcji niż np zajmowanie się domem. Mam troje wnuków i jestem zachwycona tym, co mają na swoich książkowych półkach. Kiedy zobaczyłam „Pszczoły” wyd. Dwie Siostry po prostu przeszły mnie dreszcze. Przepiękne ilustracje (nie sądziłam, że tak wspaniale można narysować zwykłą pszczołę, ul, plastry miodu), ciekawostki techniczne (jak wygląda ul w środku i jak się zbiera miód), historia (z pszczołami od dinozaurów przez monarchie aż do czasów współczesnych). Nie sądziłam, że dzieci z książki dla nich właśnie mogą dowiedzieć się, gdzie do ciałka pszczoły trafia nektar, a gdzie pyłek kwiatowy i co się z nimi później dzieje. No i ten ważny przekaz, że bez pszczół nasze środowisko jest zagrożone. Że ludzie sami muszą zapylać kwiaty, żeby mieć owoce. Jestem w zachwycie. Obecne pokolenie ma dużo. Jako dziecko nie miałam takich pięknych książek. Dziś dzieci mogą uczyć się szybciej i piękniej. Mogą pochłaniać książki, wiedzę dzięki przecudnej grafice już od niemowlęcia. Oby tylko dorośli umiejętnie potrafili to wykorzystać. A „Pszczoły” Sochy i Grabowskiego powinny znaleźć się na półce każdego dziecka – jako książka do zakochiwania się w przyrodzie i nauka szacunku dla niej
„Pszczoły” – miałam tą książkę już kilka razy w koszyku, ale się nie zdecydowałam. Po takiej recenzji jednak czuję, że musimy ją mieć!
Ko-niecz-nie! :)
Dziękuję!!!