Matka Polka Zaszczuta

matka-hejt-w-sieci

Wyobraź sobie, że kupujesz dziecku nowe buciki. Takie „kościółkowe”, niespecjalnie zdrowe, ale za to tak śliczne, że na ich widok serce Ci topnieje i wszędzie widzisz jednorożce, tęcze i różowe serduszka. Takie buty do noszenia na specjalne okazje, raz w tygodniu przez godzinę albo dwie. Cieszysz się nimi jak szalona i na fali tej radości wrzucasz ich fotkę do sieci.

Po chwili pojawia się pierwszy komentarz, że piękne. Potem, że śliczne. Trzeci komentarz to już nie pochwała, a wątpliwość, czy one aby na pewno nie zdeformują dziecku stopy. Bo palce za wąsko. Bo bez sztywnej pięty. Bo podeszwa za sztywna – widać to przecież na zdjęciu!

Spokojnie odpisujesz, że to tylko na specjalną okazję, a do chodzenia macie solidne, ortopedyczne buty korygujące wszelkie potencjalne deformacje i anomalie, z grzybicą stóp włącznie.

Nic więcej się nie dzieje. Nikt więcej nie komentuje, bo Ty przecież nie jesteś czołową blogerką tylko zwykłą matką z mało popularnym kontem. Takim zwykłym fejbukowym szaraczkiem.

Mimo to zaczynasz cenzurować swoje postępowanie. Ziarno wątpliwości zostalo zasiane i postanawiasz, że następnym razem porządnie się zastanowisz zanim wrzucisz coś do sieci.

Albo w ogóle tego nie zrobisz.

Bo i po co?

Dzielić się swoją radością po to, żeby inni mieli co krytykować? Bez sensu.


A teraz wyobraź sobie, że siedzisz po drugiej stronie. Dziecko właśnie zasnęło, a Ty rozkoszując się tą chwilą odpalasz Fb i patrzysz co słychać w wielkim świecie. Nagle widzisz buty, a raczej pseudobuty dla dziecka Twojej znajomej. Serce ci pęka na myśl jak to biedne dziecko będzie cierpieć za kilkanaście lat z powodu płaskostopia. Swojemu dziecku nigdy byś czegoś takiego nie zafundowała.

W odruchu współczucia dla biednego dziecka przelewasz swoje obawy o jego zdrowie i klikasz „publikuj”.

Uff… kolejna duszyczka uratowana od piekła koślawego palucha. Dobra robota!

Stop! Stop! Stop!

Przecież te buty miały być tylko na chwilę. Przecież ta chwila nie może zaszkodzić. Przecież wystarczyło poznać szerszy kontekst, zastanowić się czy Twoja uwaga faktycznie uratuje zdrowie czy może raczej zniszczy tą chwilę matczynej radości.


Tylko porada otrzymana w dobrym momencie jest na wagę złota

Życzliwa rada to nic złego. Nawet podchodząc do obcej mamy z uśmiechem i przyjaźnie oferując jej swoją radę, możemy naprawdę pomóc. Wiem co piszę, bo sama tej pomocy doświadczyłam kiedy walczyłam rok temu z rozregulowaną Tulą. Najważniejsze jednak w takiej sytuacji jest wybranie odpowiedniego momentu, tak żeby nikt nie zarzucił nam włażenia w czyjeś życie z butami.

Komentarz obcej osoby, pozostawiony gdzieś tam w fejsbukowej przestrzeni, to zupełnie coś innego.

Po pierwsze to tylko tekst, jakieś 8% przekazu. Bez mowy ciała, znajomości całej sytuacji i bez możliwości dopasowania tonu wypowiedzi do danej osoby. Po drugie korzystając z tej formy przekazu nie mamy szans na wyczucie odpowiedniej chwili. Nie wiemy kiedy mama po drugiej stronie ekranu to przeczyta. Może to zrobić w chwili, kiedy jest gotowa przyjąć z uśmiechem każdą poradę, bo… teściowa zachwyciła się jej ciastem i nareszcie poczuła się dowartościowana. Równie dobrze może jednak przeczytać w najgorszym możliwym momencie, kiedy dziecko wyrzuca wszystko z szafki, a mąż robi jej wymówki, że znowu wydała kasę na jakieś bzdety dla malucha. Mając tego świadomość prędzej ugryzłabyś się w język niż dołożyła oliwy do ognia, ale już za późno. Kliknęłaś enter i Twoja odebrana nie w porę rada poszła w świat..

Publiczny komentarz to zwykłe szczucie

Jeśli myślisz, że Twój komentarz zostawiony pod postem dotrze do adresata i na tym koniec, to jesteś w błędzie. Po pierwsze tą uwagę przeczytają znajomi Twoi i adresatki, a nawet znajomi innych osób, które dadzą lajka albo tak jak Ty skomentują. W tym gronie może być jej sąsiadka, teściowa, nie za bardzo lubiana kuzynka czy największa plotkara w jej okolicy – słowem osoby postronne, które mogą ucieszyć się nawet z wydumanego potknięcia młodej mamy.

Po drugie pozwalając sobie na podważanie słuszności czyjejś decyzji otwierasz innym furtkę do zrobienia tego samego. Wracając do przykładu z początku mojego wywodu, Ty napiszesz, że można się od nich nabawić platfusa, a inna osoba z końca świata dołoży swoją łzawą historię o długotrwałej rehabilitacji swojego dziecka (które nigdy nie miało takich butów, ale kto by się tym przejmował).

Od takich komentarzy Matka Polka udręczona walką z codziennym życiem, niekończącą się chorobą dziecka i toną prania, staje się w dodatku Matką Polką zaszczutą przez matki mądrzejsze od niej. Matki, które tak naprawdę nic o niej nie wiedzą, bo nie znają jej ani jej dziecka, ale mimo to mają czelność osądzać ją na podstawie jednego zdjęcia.

Zatem, kiedy następnym razem Twoja ucieszona łupem (nie)znajoma wrzuci zdjęcie przedszkolaka w pseudo-przeciwsłonecznych okularkach z bazarku, nie pisz jej, że dla dobra zdrowia dziecka powinna kupić mu prawdziwe okulary z filtrem. Jeśli już koniecznie musisz coś zrobić, to porusz ten temat w wiadomości prywatnej. Publicznie ogranicz się do skomentowania zabawnej miny dziecka albo innego szczegółu.

Nieprzyjemne uczucie bycia obserwowaną i ocenianą, od którego jest tylko mały kroczek do bycia zaszczutym, zostanie z mamą na długi czas. O wiele dłużej niż okulary na nosie jej dziecka, które już dawno zostały rzucone w kąt.

Czy ten artykuł był pomocny?

Przepraszamy.

Jak możemy poprawić artykuł?

Dziękujemy za przesłanie opinii.