Mary Poppins to jedna najbardziej znanych i lubianych postaci klasycznej literatury dziecięcej. Zachęcona jej nieprzemijającą od wielu lat sławą, sięgnęłam po książkę Pameli L. Travers o przygodach Mary i jej podopiecznych.
Z chęcią przeczytania książki Pameli L. Travers nosiłam się chyba od dzieciństwa. Postać ulubionej niani umiejącej czarować i latać przy pomocy parasola rozbudziła moją wyobraźnię na wiele, wiele lat. Problem w tym, że nigdy jakoś nie zdarzyło mi się trafić na książkę opowiadającą o jej przygodach. Kiedy więc wypatrzyłam ją na targu używanych książek, wiedziałam, że już niedługo nadejdzie chwila, kiedy wreszcie się poznamy. Swoim zapałem zaraziłam też Tygrysiaki, które bardzo pięknie prosiły, żebym czytała im Mary Poppins na głos. Co tu dużo mówić… Uległam więc i przeczytałam. Prawie zdzierając sobie przy tym gardło.
Tak jak się spodziewałam, nauczona lekturą na głos innych książek, każdemu z nas do gustu przypadło co innego.
Tam, gdzie Tygrysiaki się nudziły, ja bawiłam się w najlepsze. Mojego ulubionego fragmentu o wyborze pani Banks pomiędzy posiadaniem szczęśliwej gromadki dzieci a czystego, porządnego domu, nie zrozumiały w ogóle. Jako mama trójki dzieci byłam zachwycona tym jak Travis celnie ujęła dylemat pani domu. Faktycznie, choćbym się nie wiem jak starała, to ostatecznie i tak muszę wybrać pomiędzy porządkiem a uśmiechem moich dzieci.
Kilka trafnych i interesujący, choć nieco archaiczny, język to jednak trochę mało, by zatrzymać czytelnika. Szczególnie takiego, który ma 5 lat i zdecydowanie preferuje książki z kolorowymi obrazkami. To również trochę mało, żeby zatrzymać dorosłego czytelnika, bo w miarę czytania książki, trafnych uwag o życiu i rodzinie zdecydowanie ubywa. Ich miejsce zajmują opowieści z udziałem zwierząt i ludzi odbarzonych magicznymi zdolnościami. To właśnie te niesamowite historie sprawiły, że Tygrysiaki polubiły tą książkę mimo karygodnego zachowania głównej bohaterki. Każdy kolejny rozdział wprowadzał więc Tygrysiaki w zachwyt, a mnie w lekkie osłupienie jak to się stało, że Mary Poppins zyskała tak wielką popularność.
Mary Poppins kontra rodzicielstwo bliskości
Książka Mary Poppins została po raz pierwszy wydana w 1934 roku (w Polsce 1938). Kluczową kwestią dla jej zrozumienia jest więc zadanie sobie pytania: Jak wychowywało się wtedy dzieci? Surowo i bez poświęcania większej uwagi ich uczuciom. Preferencje i potrzeby dzieci nazywano wtedy fanaberiami, bunt nieznośnym zachowaniem, a brak kary był… nagrodą. Tak pokrótce wyglądały metody wychowawcze ówczesnych rodziców, a może raczej opiekunek, bo rodzice rzadko mieli czas dla dzieci.
Typowy dla tamtej epoki dystans w relacjach dziecko-opiekun budzi mój niesmak, który momentami przeradza się w gniew. Czytając jak Mary Poppins straszy Michasia, mam ochotę sama ją nieźle nastraszyć. Kiedy Mary zaprzecza każdemu słowu dzieci odnośnie tego, co się niezwykłego wydarzyło, aż mam ochotę krzyknąć: Kłamczucha! i aż oczy przecieram ze zdumienia, że żadne z dzieci nie doszło do takiego wniosku i nie wykrzyczało jej tego prosto w twarz. Ani nawet nie opowiedziało o wszystkim swojej mamie.
– Czy on fruwał w powietrzu? – zawołała wysokim i gniewnym głosem. – Co to ma znaczyć: „fruwa w powietrzu”?
Janeczka próbowała wyjaśnić:
– Michaś chce wiedzieć, czy twój wuj często napełnia się rozweselającym gazem i czy często tarza się i turla po suficie, kiedy…
– Tarza się i turla? Także pomysł! Tarza się i turla po suficie! Wstyd mi za was, że podejrzewacie go o coś podobnego!Mary Poppins, P.L. Travers
Lektura tej książki uzmysłowiła mi jak bardzo różni się współczesny model wychowywania dzieci od tego sprzed 80 lat. Możecie nie być zwolennikami rodzicielstwa bliskości, mogliście nawet nigdy o nim nie słyszeć, ale i tak wyczujecie tą uderzającą różnicę w relacji Mary Poppins z podopiecznymi. Dzieci zwracają się do niej po imieniu i śpią z nią w jednym pokoju, a nawet wydają się mieć do niej zaufanie. Mimo to relacje między nimi są chłodne, a arktyczny chłód bije z kart książki za każdym razem, gdy Mary zwraca się do Janeczki czy Michasia.
Pełny wyższości sposób, z jakim zwraca się do dzieci, stoi w zupełnej sprzeczności z tym, w jaki sposób porozumiewamy się z dziećmi. Jej słowa jak sople lodu wbijają się w moje matczyne serce i trudno mi sobie wyobrazić, że kiedyś tak właśnie wychowywano dzieci.
Mary Poppins oczami dzieci
Różnica w odbiorze tej książki przez moje dzieci i przeze mnie jest znacząca. Ja widzę w niej relikt poprzedniej epoki, z którym niekoniecznie mam ochotę ich zapoznawać. Oni zaś widzą baśniową opowieść o niezwykłych postaciach i zwierzętach.
Przepastna dywanikowa torba Mary Poppins, w której mieści się chyba pół świata, sprawiła, że moim dzieciom oczy aż zabłyszczały z wrażenia. Tańcząca krowa i piesek, którego mowę tłumaczy Mary, podobają się dzieciom tak, że opowiadają mi o nich nawet kilka dni od przeczytania tej historii. Baśniowe elementy tej książki działają na wyobraźnię dzieci i zdają się przyćmiewać to, co razi dorosłych.
Obawy budzi we mnie jednak ich entuzjazm dla Mary, gdy ta pierwszego wieczoru częstuje dzieci syropem niewiadomego pochodzenia, po którym kładą się grzecznie spać. Kiedy Gaba podczas opisu tego pysznego syropku oblizuje usta, zarządzam przerwę i tłumaczę im, że nie wolno zażywać syropu bez zalecenia lekarza. A już na pewno od żadnej cioci, której prawie nie znają i która zna magiczne sztuczki. Niestety, w dalszych rozdziałach również musiałam zrobić kilka podobnych przerw.
Mary Poppins – czytać czy nie czytać?
Mary Poppins z książki ma pełno cech, z powodu których żaden współczesny rodzic by jej nie zatrudnił. Oschła, zdystansowana i momentami dość nieprzyjemna postać w żaden sposób nie zasługuje w mojej ocenie na kultywowanie jej popularności, którą zdobyła kilkadziesiąt lat temu. Biorąc jednak pod uwagę pozytywną reakcję dzieci, zdecydowałam się dokończyć tą książkę.
W końcu zatrudnić kogoś i powierzyć mu swoje dzieci to trochę co innego niż przeczytać im książkę, uzupełniając ją stosownym komentarzem.
Chociaż zwykle zachęcam do zapoznania się z pierwowzorami klasycznej literatury dziecięcej, to w tym przypadku jednak spokojnie możecie sobie darować poznawanie oryginału. Lepiej przeczytać dzieciom jakąś uwspółcześnioną wersję albo opowiedzieć im przed spaniem dzieciom o wspaniałej niani, która jest posiadaczką latającego parasola. Opowieść o podejrzanych tabletkach i syropach na uspokojenie dzieci pomińcie przy tym strategicznym milczeniem ;)
Przepraszamy.
Jak możemy poprawić artykuł?
Dziękujemy za przesłanie opinii.