Łabędzie zaatakowały moje dziecko

 labadz-stawGłodne łabędzie zaatakowały na spacerze dziecko, które jadło bułkę. Choć brzmi to jak sensacyjny nagłówek mający jedynie przyciągnąć uwagę, to taka sytuacja naprawdę miała miejsce. Co więcej, łabędzie zaatakowały nie jakieś bliżej nieokreślone dziecko, ale moją własną córkę. 

Był piękny grudniowy dzień, kiedy wybrałam się z córkami na spacer do parku. Gaba jechała na rowerku, Aniela w wózku, a ja szłam obładowana nieplanowanym zakupami. Wybrałyśmy drogę wzdłuż stawu, gdzie pływały nasze ulubione kaczki i łabędzie. Słońce świeciło, ale mimo pięknej pogody nad wodą nie było prawie nikogo. Zaledwie dwie matki z dziećmi i kilku wędkarzy. Czasy, kiedy w taką pogodę nad stawem były tłumy ludzi dokarmiających ptaki odeszły już dawno w niepamięć.

Skręciłyśmy właśnie w ścieżkę prowadzącą nad staw, kiedy Gabrysia oznajmiła mi, że jest głodna. Zamieniłyśmy więc rower na drożdżówkę i poszłyśmy dalej. Jedną ręką pchałam wózek, a w drugiej niosłam dwie siatki z zakupami i rowerek – typowa Matka Polka Objuczona. Cieszyłam się jednak, że zimowe powietrze zaostrzyło Gabie apetyt, bo była świeżo po chorobie. Niestety nie tylko jej apetyt był ogromny.

Zatrzymałyśmy się na ławce, do czasu aż Gaba nie skończy jeść i nie zwolni mnie z niesienia jej roweru. Odłożyłam cały niesiony w rękach majdan i zajęłam się marudzącą w wózku Anielą. Po chwili usłyszałam histeryczny płacz Gabrysi.

Mamo, ratunku! Łabędź mnie atakuje!

Odwróciłam się i zobaczyłam łabędzia wielkości Gaby, który był dosłownie pół metra od niej i niepokojąco prychał. Podbiegłam, starając się go odgonić, ale się mnie nie bał. Wydał z siebie kolejną serię złowrogich dźwięków i podszedł jeszcze bliżej. Jego dziób był dosłownie kilka centymetrów od kurtki mojej córki, gdy pociągnęłam ją i schowałam za siebie. Łabędź jednak nie odpuszczał. Nadal nas atakował, a na dodatek dołączyły do niego jeszcze dwa inne łabędzie.

Łabędzie są naprawdę ogromne i groźne. Dopiero stojąc z nimi twarzą w dziób człowiek uświadamia sobie, że ten potulnie wyglądający ptak to tak naprawdę wielkie bydlę. Dorosły łabędź ma 1,5 metra długości i 2,5 metra rozpiętości skrzydeł. W porównaniu z mierzącą ledwo ponad metr wzrostu czterolatką to gigant. W dodatku silny gigant, bo choć waży niewiele, to ma przecież siłę przelecieć mierzącą setki kilometrów odległość z Europy do Afryki nie raz, a dwa razy do roku. Jego tępo zakończony, ale niezwykle twardy dziób, to również niebezpieczna broń. Wystarczająco niebezpieczna, żeby zrobić człowiekowi wielkiego siniaka, uszkodzić skórę albo wybić oko.

Dwa łabędzie stały między nami a wózkiem, w którym siedziała Aniela. Prychały złowieszczo na nas, ale nie pozwalały nam odejść. Nie miałam szans na ucieczkę sama, a tym bardziej na zabranie ze sobą wózka i pozostałych rzeczy. Niewiele myśląc sięgnęłam do siatki położonej na ławce i wyjęłam kawałek pszennej bułki.

Widząc ożywienie łabędzi, upuściłam go szybko na trawę. Rzuciły się na niego jak harpie. Tak, jak sądziłam były głodne i liczyły na jedzenie. Szybko pokruszyłam całą bułkę, rzucając kawałki jak najdalej od nas. Trochę pieczywa wrzuciłam też do wody, żeby zatrzymać w niej kolejnego łabędzia. Zadziałało. Szybko rozerwałam resztę pieczywa z torby na duże kawałki, bo zauważyłam, że ich zjedzenie zajmuje im o wiele więcej czasu i korzystając z chwili uciekłyśmy.

A zakaz karmienia łabędzi chlebem pani widziała?

Całe zajście od początku widział jeden z wędkarzy. Przechodził obok nas, gdy pierwszy ptak zaatakował Gabę, ale nam nie pomógł. Zatrzymał się za to na mostku oddzielającym dwa stawy i obserwował nas z bezpiecznej odległości. Gdy przechodziłyśmy obok niego, ten niezwykle uczynny starszy pan wskazał palcem na tablicę informującą o zakazie dokarmiania łabędzi chlebem i palnął mi na ten temat kazanie.

Tego było za wiele! Nie dość, że nam nie pomógł, gdy łabędzie nas atakowały i moja córka głośno wołała pomocy, to jeszcze śmiał mnie pouczać. Powiedziałam mu dobitnie, co myślę na jego temat i wyjaśniłam różnicę między dokarmianiem a ratowaniem siebie i dzieci przed atakiem rozszalałych łabędzi.

sanki-staw-zachod

Popieram zakaz karmienia ptaków chlebem, ale…

Karmione dużą ilością chleba łabędzie i kaczki chorują. Jednak zakaz dokarmiania pieczywem, choć całkowicie słuszny, ma również swoje nieoczekiwane, negatywne konsekwencje. Ptaki przez lata regularnego dokarmiania przyzwyczaiły się do tego, że ludzie zawsze mają coś dla nich. Przez ostatnich dziesięć lat brzegi naszych parkowych stawów były dosłownie zasypane resztkami chleba, szczególnie w słoneczne dni. Najedzone kaczki nawet nie reagowały na rzucany w ich stronę chleb, ale ludziom nie przeszkadzało to w zostawianiu jedzenia na zapas.

Od kiedy rozstawiono tablice informujące o tym, że nie wolno karmić kaczek i łabędzi pieczywem, nikt tam nie chodzi. Główna atrakcja, jaką było karmienie ptaków się skończyła, a rozsypywanie otrębów to nie to samo, co łamanie bułki i ciskanie jej z rozmachem do wody.

Teraz zwierzęta, które są przyzwyczajone do ludzi przynoszących im jedzenie, bezczelnie się go domagają. To dlatego zaatakowały moją córkę i mnie, chociaż wcale ich nie karmiłysmy i nie miałyśmy nawet zamiaru. Wystarczyło, że Gaba stała na przeciwnym brzegu i jadła bułkę, by one ją wypatrzyły i podpłynęły  upomnieć się o swój przydział. Agresywne zachowanie łabędzi zmusiło mnie do oddania im całych moich zakupów i ucieczki.

Choć zdarzenie to miało miejsce wczoraj, ja nadal nie mogę się uspokoić. Wiem, że więcej tam nie pójdę, a przynamniej nie sama i za całą pewnością nie z jedzeniem na wierzchu.

Nie zbliżać się z jedzeniem!

Wycieczka z jedzeniem w ręce do miejsca, gdzie przebywają przyzwyczajone do karmienia przez ludzi zwierzęta, to proszenie się o kłopoty. Nie ważne czy jesteś w parku miejskim czy w zoo.

Podczas jednej z naszych wycieczek do krakowskiego ogrodu zoologicznego miał miejsce podobny incydent. Spacerujący po chodniku dla zwiedzających paw napadł na wózek z kilkumiesięczną Gabą i ukradł jej chrupki. Był na tyle bezczelny, że sięgnął dziobem do wózka i zabrał to, na co miał ochotę. Zgłosiłam to zdarzenie pracownicy zoo, a w odpowiedzi usłyszałam opowieść o tym jak to ludzie sami są sobie winni, bo wbrew zakazom karmią zwierzęta przyniesionym z domu jedzeniem. Tylko, że ja wcale nie miałam takiego zamiaru. Zostałam przez niego napadnięta!

Rozwiązaniem tego problemu byłoby postawienie, obok zakazu karmienia zwierząt, zakazu wnoszenia jedzenia i spożywania go w pobliżu. O ile mogę sobie wyobrazić taki znak przy wejściu do zoo, to trudno mi jest wyobrazić go sobie w parku.

Jedyne, co mogę zrobić, to napisać o tym na blogu i prosić Was o udostępnienie tego artykułu swoim znajomym.

Zróbcie to zanim stado łakomych łabędzi napadnie kolejne bezbronne dziecko.

Czy ten artykuł był pomocny?

Przepraszamy.

Jak możemy poprawić artykuł?

Dziękujemy za przesłanie opinii.