Zastanawiasz się czasami co będzie robić za rok, dwa albo dziesięć lat? Ile będziesz ważyć? Gdzie będziesz pracować? Co będą wtedy robić Twoje dzieci? Dzisiaj przychodzę do Was z podobnym, ale równocześnie zupełnie innym pytaniem.
Czy patrząc z perspektywy osoby, jaką byłaś 10 lat temu, poznałabyś siebie dzisiaj? Czy byłabyś dumna z tego, kim jesteś dzisiaj, gdybyś się ocknęła w swoim dzisiejszym ciele, ale z przekonaniem, że jesteś 10 lat młodsza? A może byłabyś zaskoczona?
Jakiś czas temu przeczytałam powieść australijskiej pisarki Liane Moriarti. Kto z Was oglądał serial „Wielkie kłamstewka” (ang. Big little lies), ten może kojarzyć autorkę, bo ten serial powstał na motywach jej powieści. Książka, którą czytałam w oryginale nosi tytuł „What Alice forgot”, a po polsku „Kilka dni z życia Alice”. To fajna, obyczajowa literatura kobieca. Idealna na weekend w czasie korona-izolacji albo jako lekkie czytadło na urlop. Nie jest to ciężka literatura, ale trochę daje do myślenia.
Książka zaczyna się w momencie kiedy główna bohaterka traci pamięć w wyniku upadku na siłowni. Alice otwiera oczy i widzi nad sobą swoją koleżankę z pracy w stroju do ćwiczeń, która przekonuje ją, że są w trakcie co piątkowego treningu na siłowni. Alice jest w szoku. Chociaż szok to mało powiedziane, bo Alice nigdy w życiu nie przestąpiłaby progu żadnego przybytku wypełnionego sprzętem zamęczania ludzi. W dodatku za pieniądze. Ona jest raczej z tych, co podbieganie do pociągu uważają za zbędny ruch, nawet jeśli na kolejny mieliby czekać godzinę.
Alice stopniowo odkrywa, że 10 lat życia zniknęło nagle z jej pamięci. Budzi się przekonana, że jest rok 1998, a ona oczekuje właśnie narodzin swojego pierwszego dziecka. Tymczasem zagląda do (rzekomo) swojej torby sportowej, gdzie znajduje ubrania w zupełnie nieswoim stylu i rozmiarze. Przetrząsa torebkę, w której znajduje zdjęcie trójki dzieci. Dzwoni do męża, ale ten akurat jest w delegacji na drugim końcu świata… Wszystko wskazuje na to, że przez 10 lat, które zniknęły z jej pamięci stała się kimś, kim nigdy nie spodziewała się zostać.
Nie liczcie jednak na bardziej szczegółową recenzję, bo nie po to powstał ten wpis. Nie o recenzję tu chodzi, ale o refleksję nad własnym życiem ;)
Czytając „What Alice forgot”, zaczęłam się zastanawiać, jak ja oceniłabym swoje życie z perspektywy młodej kobiety, jaką byłam 10 lat temu.
Jaka byłam 10 lat temu?
Łatwo jest mi się identyfikować z Alice, bo tak jak ona 10 lat temu urządzałam własnymi siłami nasz pierwszy dom. Malowałam meble, wierciłam dziury w ścianach itp.
Tak jak ona oczekiwałam narodzin pierwszego dziecka. W głowie mi się nie mieściło to, że urodzę chłopca. Miałam urodzić córeczkę. Tosię. Trójka dzieci 10 lat temu zdecydowanie nie była moim planem. Myśl o porodzie paraliżowała mnie do tego stopnia, że rozważałam urodzenie co najwyżej dwójki dzieci, żeby moja Tosieńka miała rodzeństwo.
Oczami wyobraźni widziałam te małe stópki biegnące po podłodze, którą wspólnie wybieraliśmy. Nigdy po niej nie pobiegły, bo życie zweryfikowało nasze plany i wyprowadziliśmy się stamtąd zanim Mati (a nie Tośka) zrobił swój pierwszy krok.
Mati, Gabi i Nela – to imiona, których 10 lat temu nie wybrałabym dla moich dzieci. Gdybym widziała zdjęcie mojej trójki i miała obstawić imiona, to pewnie byłby to Piotruś/Maciuś, Tosia i… Małgosia. Albo Marta. Skąd więc imiona Tygrysiaków? Cóż, nie ja je wybierałam. Za pierwszym razem wybierałam imię dla dziewczynki, a mąż dla chłopca. Za drugim odwrotnie. Jedynie Nela była moim wyborem i to takim rzuconym w przypływie ciążowego natchnienia. A skoro wszystkim się spodobało, to tak już zostało.
Zaskoczeniem byłaby dla mnie także moja waga. Lekko licząc 10 kg więcej niż 10 lat temu… widząc moje aktualne ubrania pewnie stwierdziłabym, że to jakieś wory, a nie ubrania. Pomijając już kolory, które są dalekie od tych ulubionych dekadę temu.
Przyjrzyjmy się dalej mojej szafie… Przeraziłaby mnie stanowczo zbyt mała ilość torebek i za duża ilość butów. Choć, tu muszę przyznać, nasz pies ostatnimi czasy znacznie uszczuplił moją kolekcję butów. Podejrzewam też, że ilość koszul, które od kilku lat królują w mojej szafie wprawiłaby mnie w osłupienie. Nie wspominając już o szminkach i kolorowych mazidłach do ust, jakich dorobiłam się w ostatnim czasie.
Dom z ogródkiem, trójka dzieci, zajmowanie się prawie wyłącznie domem, prowadzenie bloga parentingowego… nic z tych rzeczy nie było w moich planch 10 lat temu.
Od kilku dni zachodzę w głowę, co pomyślałaby o dzisiejszej Ani tamta Ania sprzed 10 lat. Co powiedziałaby mi o mnie samej? Czy byłaby ze mnie dumna? Czy poczułaby się dobrze w moim domu z białymi ścianami i biało-szarymi meblami? A może zbeształaby mnie za bałagan w domu i stale rosnący stos książek, na których przeczytanie ciągle nie mam czasu?
Nie wiem.
Naprawdę, nie wiem.
Ale wiem za to co innego.
Rozmyślanie nad własnym życiem uświadomiło mi jak wiele pięknych niespodzianek zgotował mi los. Choć przez ostatnich 10 lat było kilka naprawdę trudnych momentów, to nie ma nic, czego bym żałowała. Żal byłoby mi tych wszystkich wspomnień i dobrych chwil, gdybym tak jak Alice nagle straciła pamięć.
Woody Allen napisał kiedyś: „Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość”. Wspominając moje plany sprzed 10 lat śmieję się razem z Nim.
Przepraszamy.
Jak możemy poprawić artykuł?
Dziękujemy za przesłanie opinii.