Rodzicielstwo to wyzwanie, którego mało kto podjąłby się w pełni świadomie. Chyba, że nie brakuje mu odwagi…
Wszystko zaczyna się niewinnie, bo od porannych nudności. Potem są pierwsze kopniaki w wątrobę, ból porodowy, który na szczęście szybko się zapomina, i półroczna seria nieprzespanych nocy. Wczesne pobudki spowodowane czyjąś piętą w oku, wykopywanie z własnego łóżka i niekończące się tłumaczenia, że „nie wolno bić Zosi łopatką po głowie” szybko stają się codziennością, bez której nie wyobrażamy sobie życia.
Nim się człowiek obejrzy, staje się bohaterem bulwersującego spektaklu pt: ”Co to za wyrodna matka/wyrodny ojciec”, której akcja rozgrywa się na środku sklepu, a bohaterami są rozwrzeszczany dzieć i Bogu ducha winny rodzic, który odmówił zakupu lizaka/chrupek/mleka/pasty do zębów z wróżką (niepotrzebne skreślić).
Czasem ten spektakl rozgrywa się na ulicy, gdy niespodziewany atak histerii dopadnie dziecia na środku przejścia dla pieszych. Wtedy dramaturgii scenie dodaje już nie tłum gapiów, a kierowca trąbiący na bezradną matkę histeryka. Matka, jak to matka, usilnie próbuje dociągnąć dziecko do krawężnika, ale z dużym ciążowym brzuchem i siatką zakupów wcale nie idzie jej to łatwo, więc wściekły kierowca trąbi na nią jakby się co najmniej paliło.
Innym razem spektakl ten rozgrywa się na klatce schodowej, gdzie echo niesie wrzask dziecięcia od parteru po najwyższe piętro budynku, a wiecznie pijany sąsiad spod 4 nie omieszka dorzucić kilku rad jak skutecznie uciszyć dzieciaka. Pierwsza i najważniejsza z nich brzmi oczywiście: „Panie, weź pan pasa i zrób z niego użytek”. Zanim ojciec z wrzeszczącym dziecięciem dobije do przystani własnego mieszkania, spotka jeszcze życzliwą staruszkę, która nastraszy dziecko, że zabierze je, jeśli nie przestanie krzyczeć. Jakże chciałoby się w tej chwili powiedzieć: „A bierz, pani! Jeszcze dopłacę!”. Komu by jednak starczyło odwagi na takie coś, wiedząc, że wystraszone dziecko zacznie krzyczeć jeszcze bardziej, a sąsiadka rozpapla na pół osiedla, że „Dzieci narobił, a zajmować się nie ma komu! Mnie chciał je wcisnąć do pilnowania! Mnie!”.
Wychowywanie dzieci to nie tylko branie odpowiedzialności za to, co z nich wyrośnie. Bycie rodzicem to wykazywanie się odwagą na każdym kroku. W sytuacjach, gdy trzeba stawić czoła czapeczkowej armii albo nie spalić się ze wstydu, gdy dziecko zaczyna opowiadać na podwórku kompromitujące rodziców historie.
Spis treści
Dziecko dla odważnych
Zbiór opowiadań Leszka Talko, wydany pod wiele mówiącym tytułem Dziecko dla odważnych, to protoplasta blogów parentingowych, które pokazują bycie rodzicem takie, jakim jest naprawdę. Autor miesza w nich ze sobą szarą rodzicielską codzienność ze sporą dawką autoironii i dobrego humoru. Ta wybuchowa mieszanka sprawia, że od wielu lat jest jedną z naszych ulubionych wieczornych lektur. Dostaliśmy ją w prezencie od mojej koleżanki ze studiów, gdy byłam jeszcze w pierwszej ciąży. Myślę, że miała być humorystycznym ostrzeżeniem przed tym, co nas czeka. Szybko jednak stała się dla nas quasi-pamiętnikiem, bo historie, które kiedyś wydawały nam się absurdalne, pewnego dnia zaczęły rozgrywać się również w naszym domu.
Wracam do tej książki myślami naprawdę bardzo często. Choć do poziomu ironii jej autora wiele mi jeszcze brakuje, to podzielam większość jego poglądów. Podobnie jak on nie mogę zrozumieć fenomenu niektórych bajek dla dzieci, nudzą mnie rozmowy rodziców na placu zabaw na temat osiągnięć ich dzieci i zbytnia troski o ich przyszłość. Szczególnie troski przejawiającej się chodzeniem z rocznymi dziećmi do logopedy, na lekcje angielskiego i basen. No dobra, ten basen jeszcze by uszedł ;)
– (…) A pana żona to też tak…
– Jak? – zainteresowałem się.
– No tak cały czas biega za dzieckiem?
– Nie, wręcz przeciwnie. Powiedziałbym, że raczej cały czas ucieka. Ja zresztą też uciekam.
– Nie wolno uciekać, wiesz – nasrożył się Pitu i pogroził pięścią.
– Wiem kochanie, ale tatuś czasem nie może znieść twojego wdzięku.L. Talko, „Dziecko dla odważnych”
Najbardziej urzeka mnie w tej książce pełne humoru spojrzenie na codzienność rodzica, która czasami po prostu przytłacza. No bo ile razy w tygodniu można zarwać noc chodząc tam i z powrotem do kuchni, żeby przygotować dziecku butelkę mleka? Albo ile razy dziennie można spokojnie wysłuchać kłótni dzieci o jedną i tą samą zabawkę? Ile razy można tłumaczyć dziecku, że trzeba wieczorem umyć zęby? Ile razy można to zrobić, zanim człowiek nie poczuje, że zwyczajnie brak mu na to wszytko sił?
Cała książka Dziecko dla odważnych jest podzielona na 4 części, które doskonale oddają stopień zaawansowania rodzica na krętej ścieżce do celu – czyli wychowania dorosłego, samodzielnego człowieka.
Dziecko dla początkujących – czyli od ciąży do zwariowanych rodziców jedynaka
Książka Dziecko dla odważnych bezceremonialnie obala mity i wyobrażenia o idealnych rodzicach. Pokazuje rodziców, którzy są tacy jak my i Wy (przynajmniej mam taką nadzieję). Takich, co to najpierw zachłysnęli się poradnikami i podeszli szalenie poważnie do swoich rodzicielskich powinności. Porównywali rozwój swojego dziecka z tabelą rozwoju niemowlęcia albo wierzyli, że cotygodniowe jedzenie brokułów jest absolutnie konieczne dla zdrowia ich dzieci, chociaż one miały to w nosie i pluły nim na prawo i lewo. Pamiętacie moją opowieść o tym, jak nie mogłam spać w nocy, bo przez cały tydzień nie dałam młodemu brokuła? 😉
No więc, jeśli macie na sumieniu podobne występki w stylu: najpierw mocno postanowiliście moje dziecko nigdy nie będzie oglądało bajek przez cały dzień, ale potem o tym zapomnieliście, to czytając tą książkę poczujecie wśród swoich.
Miło czasem pośmiać się z siebie, gdy uświadomimy sobie jak bardzo na poważnie podchodziliśmy albo podchodzimy do niektórych spraw. Na przykład do czytania dziecku książek. Mnie do dzisiaj, jeśli zrezygnuję z wieczornego czytania, zdarzają się koszmary, w których ludzie na ulicy powtarzają cytat z Dziecka dla odważnych:
O, widzi pani, to ci państwo, co nie czytają dziecku. Od razu widać, że to dziecko jakoś gorzej rozwinięte, a rodzice to jakiś element.
Niech pierwszy rzuci kamień ten, kto olewając jakieś super mądre zalecenie nie ma z tyłu głowy pytania A co powiedzą inni…?. Nie mam tu na myśli tylko tzw. wystąpień publicznych. Bywają dni, że ten chochlik towarzyszy mi przy kupowaniu zupki w słoiczku, ale też i wtedy, gdy jestem chora i puszczam dzieciom bajki w zaciszu własnego domu.
Dziecko dla średniozaawansowanych – czyli czego to te (nie)mądre istoty nie wymyślą…
Tą część opowieści dla lekko zaprawionych w boju rodziców otwiera historia kremu do pupy, który dziwnym trafem znalazł się na głowach dzieci, ale także na misiu, łóżeczku, szafie, zasłonach i pościeli. Coś w stylu tego starego dowcipu:
– Ile pasty do zębów mieści się w jednej tubce?
– Och, mniej więcej tyle co od umywalki w łazience do wyjścia na taras w salonie.
Swoją drogą bardzo zabawna historia. Naprawdę, bawiła mnie ona do łez do czasu, aż moje własne dziecię nie wpadło na pomysł wysmarowania kremem ścian w całym domu, żeby ładne pachniały. Zapach zszedł dla pierwszym myciem, a tłuste plamy wytrzymały trzykrotne szorowanie.
Poza tym co można zrobić z kremem na odparzenia, dowiecie się również dlaczego nie warto kupować dzieciom drogich zabawek, co łączy kierowanie wielką korporacją z wychowywaniem dzieci i czym jest tajemniczy „niedzień”.
Dalej będzie już tylko ciekawiej…
Nie jestem już całkiem pewien, jaka wizja nam przyświecała w momencie, kiedy decydowaliśmy się na drugie dziecko. Zdaje się, że było to coś bliskiego sielskiemu obrazkowi rodem z Dzieci z Bullerbyn.
L. Talko, „Dziecko dla odważnych”
Cóż, Leszek Talko i jego żona chyba zapomnieli jaką katastrofą zakończyło się w Dzieciach z Bullerbyn pilnowanie młodszej siostrzyczki Ollego przez Annę i Lisę. Wiele razy w swojej macierzyńskiej karierze przypominałam sobie tą historię jak Kerstin, która miała spać, wysmarowała siebie i kominek pastą do butów. Skoro nawet maluchy z Bullerbyn nie zawsze były łatwe w obsłudze, to co dopiero prawdziwe dzieci!
Dziecko dla profesjonalistów – czyli ratuj się kto może!
Jeśli jesteście rodzicami rezolutnego kilkulatka, to z pewnością znacie ten stan, kiedy macie ochotę zapaść się pod ziemię z powodu bystrości jego umysłu. Ten moment, kiedy przeklinacie światłe panie w przedszkolu, które przeprowadziły właśnie zajęcia o Afryce i Wasz podekscytowany maluch wrzeszczy radośnie na całe Tesco: „Mamo, patrz! MURZYNEK!”. Albo kiedy szczere do bólu dziecko szuka źródła brzydkiego zapachu w windzie i wskazuje palcem na stojącego obok pana. Oczywiście głośno przy tym wyrażając swoje myśli.
Taaaak, ten kto powiedział, że ceni dzieci za mówienie prawdy, nigdy nie miał własnych dzieci. Albo bredził. Dowody na to, że mówienie prawdy może wpędzić Was w kłopoty znajdziecie właśnie w tej części książki.
Poziom Dziecko dla profesjonalistów obejmuje mój absolutnie ulubiony fragment dotyczący świąt, który przypominam sobie szykując tradycyjne 12 potraw na wigilijny stół. Największą bliskość z bohaterami tej książki czuję kiedy moje dzieci zamiast pysznych świątecznych potraw wolą swoje ulubione dania – w naszym przypadku pasztet i płatki z mlekiem, a w przypadku Pitulka i Kudłatej kabanosa, keczup i oliwki. Co roku, stojąc przy garach w Wigilię, mam przed oczami obraz mamy Pitulka szykującej świąteczną wieczerzę i wiem, że ten mój cały trud jest psu na budę (a raczej do miski). No, ale czego się nie robi, żeby pokazać dzieciom tradycję.
Dziecko dla zawodowców – czyli tego nie znajdziecie w poradnikach. Niestety.
Rodzic-zawodowiec to poziom tylko dla ludzi gotowych podjąć się naprawdę karkołomnych zadań. Jakich? A na przykład nauczenia dzieci trudnej sztuki czytania albo objaśnienia im, że w dzisiejszych czasach wszystko co dobre (zabawki i telewizor) pochodzi schin (nie mylić z: z Chin). Albo tego, że pieniądze tak naprawdę nie biorą się banku tylko z pracy – choć to akurat nie jest anegdota z książki, tylko z mojego dzieciństwa.
Dlaczego książka jest lepsza od bloga?
Stare wydanie „Dziecka dla odważnych”, które mamy w domu, pochodzi z 2007 roku. W tamtym czasie blogi parentingowe w Polsce prawie nie istniały, a już napewno nie było ich w świadomości przeciętengo rodzica. Matki nie śledziły Facebooka, blogerskich fanpage’y ani blogów, które teraz czytają przy kawie, żeby poczuć się częścią rodzicielskiego świata. 10 lat temu rodzice mogli skonfrontować swoje przeżycia z opowieściami swoich dzieciatych znajomych albo z książką napisaną przez innego rodzica, który był na tyle odważny, by się nimi publicznie podzielić.
Dzisiaj blogi parentingowe zna każda mama i każdy tata. Nawet jeśli nie czytają żadnego regularnie, to z pewnością kojarzą je z nazwy. Poza tym w sieci krążą też memy o dzieciach i rodzicach, którymi ludzie dzielą się ze sobą tak samo ochoczo jak przedszkolaki zarazkami.
Zwróciliście uwagę na to jak brudni i potargani są rodzice z okładki???
Dlaczego polecam Wam tą książkę?
Z kilku powodów:
- Książka to książka. Można ja zabrać ze sobą na wakacje i czytać nawet tam, gdzie prąd nie sięga. Bez tłumaczeń, że „teraz czytam bloga, więc nie możesz obejrzeć bajeczki”.
- Nie zawiera reklam i lokowania produktów. Dla czytelników blogów, którzy mają alergię na kolejne posty z serii „5 rzeczy, które chciałabym nauczyć moje dzieci”, gdzie jednym z punktów jest częste mycie rąk nawilżanymi chusteczkami marki XYZ, książka ta będzie miodem na ich zdegustowane reklamami czytelnicze serce.
- To naprawdę dobra książka. Językowo jest na wysokim poziomie, ale na szczęście nie tak wysokim, żeby ją czytać ze słownikiem. Poczucie humoru autora naprawdę bawi, ale też uczy dystansu do siebie i dzieci. Poza tym rzuca się w oczy również dobra jakość wydania – gruba oprawa, przyjemna dla oka czcionka. Co więcej, książka mimo swej grubości bez trudu się otwiera, a odłożona pozostaje otwarta na tej samej stronie, co nie zawsze się zdarza nowym książkom.
Ostatni powód, żeby ją mieć: ta książka jest jak przyjacielskie poklepanie po plecach ❤️
Kiedy opowiadam znajomym o jej wyczynach – chichoczą. Chyba że sami mają dzieci – wtedy poklepują mnie pocieszająco po plecach i mówią cicho: – Trzymaj się!
L. Talko, „Dziecko dla odważnych”
Teraz już wiecie, dlaczego koniecznie musicie ją mieć, więc przeczytajcie jeszcze co zrobić, aby ją zdobyć. Oczywiście poza tym, że możecie ją kupić w jednej z księgarni internetowych:
Konkurs – regulamin
Opisz sytuację, w której dotarło do Ciebie, że dziecko to projekt dla odważnych. Utrzymując konkurs w konwencji książki i tego postu, zaznaczam, że ma być zabawnie i tylko trochę filozoficznie. Odpowiedzi filozoficznych i tylko trochę zabawnych nie przyjmujemy! 😉Przykładowe historie:
- Kiedy mój syn pierwszy raz niespodziewanie siknął podczas przewijania dotarło do mnie, że do przewijania potrzeba jednej pieluchy, kilku mokrych chusteczek i całego wiadra odwagi. Mokry był on, mokra byłam ja i mokra była ściana przy przewijaku. O samym przewijaku i szafce, na której stał nawet nie wspominam.
- Zrozumiałam, że dzieci są tylko dla odważnych, kiedy moja córka pierwszy raz ugryzła mnie podczas karmienia kanapką. Byłam pewna, że odgryzła mi palca, ale skończyło się tylko na odgryzionej do połowy hybrydzie. Nie wiedziałam, że dzieci mają tak ostre zęby! Od tamtej pory podaję jej wszystko na łyżeczce, widelcu albo ją zachęcam do samodzielnego jedzenia rękami.
Spisujcie szybko swoje zabawne historie wymagające rodzicielskiej odwagi i do dzieła!
Konkurs udało mi się zorganizować dzięki współpracy z wydawnictwem Znak:). Sam wpis powstał natomiast w ramach akcji #wakacjezksiazka, której organizatorką jest Magda Erbel z bloga Save the Magic Moments. Magda prowadzi również fejsbukowy klub książki Przeczytaj&Podaj dalej, a także wymiany książkowe.
Zachęcam Was do odwiedzenia również innych blogów biorących udział w tej akcji!
Wyniki konkursu
Agacie serdecznie gratuluję i proszę o kontakt mailowy na adres: tygrysiakipl@gmail.com.
Przepraszamy.
Jak możemy poprawić artykuł?
Dziękujemy za przesłanie opinii.