Zaczęło się niewinnie, bo od kataru Matika. Katar u mojego syna to standard. Ten typ tak ma, że smarka przez 300 dni w roku, a przez pozostałe tylko pociąga nosem. Nie przejęłam się tym zbytnio.
Dzień później katar dopadł Gabę. Poczułam niepokój, bo katar u Gaby oznacza kłopoty. W najlepszym razie będzie płaczliwa i marudna, a ja będę musiała ją ciągle nosić na rękach. Na nic więcej mi nie pozwoli, bo o zwykłe wytarcie nosa chusteczką jest wrzask. W najgorszym razie skończy się dusznością z charczeniem, a my będziemy ganiać po lekarzach w Prokocimiu, bo nasz pediatra (=Babcia B.) wziął urlop i pojechał się modlić do Ziemii Świętej… cud, miód i orzeszki. W sumie mam co chciałam, bo sama ją na ten wyjazd namawiałam.
Po 3 dniach zaczęło mnie wieczorem boleć gardło. Rano obudziłam się z bólem głowy, zatkanym nosem i obolałym gardłem. Nie mogłam nic jeść, leki na zatoki trochę pomogły i popołudniu byłam już w stanie ogranąć dzieciaki na tyle by podcierać im na bieżąco zasmarkane nosy. O wspólnej zabawie czy spacerze nie było mowy.
Dzień później Matik rozłożył się na dobre. Gęsty katar zatkał mu nos, kaszlał bez przerwy i miał dreszcze. Podałam mu już wszystkie syropy jakie miałam w domu. Dostał leki na kaszel, na odporność i przeciwalergiczne. Rozpuściłam wapno i zrobiłam inhalacje.
Gabie dałam tylko Bioaron, bo szkoda żeby się zmarnował skoro już jest w domu, a dziecko chore. Zresztą Gaba nic innego nie łyknie. Wieczorem podstępnie wlewam jej do kaszki wapno w syropie – przez katar i tak nie wyczuje różnicy w smaku. W środku nocy wmuszam w nią krople przeciwalergiczne. Pluje jak może, ale chyba coś połknęła, bo przesypia prawie cały następny dzień i katar ma jakby mniejszy.
Po 2 dniach kuracji Mati zdrowieje. Gaba wyspana jak ta lala, ale popołudniu wraca gęsty katar, więc na siłę wciskam jej strzykawką syrop na katar żeby się nie krztusiła gęstą wydzieliną i puszczam ją na spacer z tatą.
Ja sama leżę przed tv i dogorywam. Z zatkanego nosa leci mi woda. Mam dreszcze, ale nie mam gorączki. W gardle drapie i boli tak, że nie mogę w nocy spać.
Mija tydzień.
Mati zdrowy, łyka już tylko leki przeciwalergiczne i bierze sterydy do nosa, bo wiosna, wszystko pyli i wolę już nie ryzykować.
Gaba jakby trochę lepiej. Dostała wieczorem syropek od brata na uczulenie, bo może coś pyli… kto wie?
Ze mną coraz gorzej. Ledwo mówię, moja głowa waży tonę, a woda z nosa leci jakby to był kran nie nos… leżę na wpół żywa na kanapie przed tv i z każdą chwilą czuję się coraz gorzej. Jeszcze chwila i zacznę się dusić. Rozpaczam nad własnym losem i zastanawiam się czy to faktycznie przeziębienie czy nie jakaś alergia.
Alergia??? No, ale skąd? Przecież nie byłam na zewnątrz. W domu dywanu nie ma, pies mi nie szkodzi… chomika nie mam od X lat… zasłony dopiero co prałam, koc też… i nagle Gaba robi bach na łóżko, a mój wzrok pada na poduchę, która aż podskoczyła po skoku Gaby.
W tej chwili mam już winowajcę. A raczej winowajców. Poduchy. Ozdobne poduchy z Ikei. Wypchane kaczym pierzem!!! Kupione z czystej próżności, bo poduch to u nas nie brakuje, ale były taaakie piękne!
A niech je wszystkie cholera weźmie!
Z wściekłością wrzucam piękne alergogenne dziadostwo do szafy w przedpokoju i wiem, że teraz już będzie tylko lepiej.
Po kilku godzinach drapanie w gardle nieco ustaje. Następnego dnia odzyskuję swój głos. Czuję się jak na tyle dobrze, że zaczynam normalnie funkcjonować, ale i tak do pełni zdrowia brakuje mi jeszcze kilku dni. Może nawet tygodnia.
Gaba też wraca do zdrowia, a ja ślę do Jordanii smsa, że wypisana na wszelki wypadek recepta na antybiotyk się zmarnuje.
Ciężka choroba z nieznośnym bólem mocno zaczerwienionego gardła i dreszczami okazała się tylko „zwykłą” alergią.
Zobacz także:
Podziel się tym wpisem z innymi!
Przepraszamy.
Jak możemy poprawić artykuł?
Dziękujemy za przesłanie opinii.