Blogowanie na urlopie macierzyńskim

urlop-macierzynski

Kto odwiedza mojego bloga regularnie, ten może odnieść wrażenie, że odkąd urodziła się Anielka bycie mamą pochłonęło mnie bez reszty, a blog zszedł na dalszy plan. Niestety, to nieprawda. Blogowanie nadal jest dla mnie ważne, ale choć wracam do niego w każdej wolnej chwili, to nie widać żadnych efektów. Trudno mi jest doprowadzić pracę nad nowymi postami do końca, bo ciągle coś się dzieje. Zresztą, zaraz przekonacie się sami, bo w tym poście odsłonię rąbka prywatności i opowiem jak wygląda przeciętny dzień matki-blogerki.

Pobudka o świcie

Leżę i nie wierzę. Oto zaczyna się kolejny dzień, a ja się właśnie obudziłam. Nie: zostałam obudzona, ale sama się obudziłam. To cudowne uczucie, którego ostatnio doświadczam coraz rzadziej.

Odpalam Facebooka na komórce i sprawdzam co słychać w wielkim świecie. Odwiedzam najczarniejsze zakątki tego serwisu, o których śniło się jedynie blogerom i social media ninja. Szukam wartościowych artykułów na temat blogowania, marketingu i fotografowania. W końcu szczypta solidnej wiedzy i inspiracji z rana nie zaszkodzi ;)

7.10 dzwoni budzik

Budzik jak wyrzut sumienia przypomina mi o tekście, którego nie opublikowałam od kilku miesięcy. Mam na myśli post o wstawaniu i umilaniu poranków. Podnoszę głowę i dochodzę, że to bez sensu. Czy ktokolwiek uwierzy, że tą poranną walkę z upływającym czasem i dzieciakami niechętnymi do współpracy, naprawdę da się jakoś umilić? Nie ma szans.

8.20 szybciej, bo się spóźnimy!

Tygrysiaki wychodzą do przedszkola. Mati spóźniony, Gaba ze sporym zapasem czasowym, który zmarnuje po drodze na marudzenie. Najmłodsze Tygrysiątko jeszcze śpi.

Na szybko cykam zdjęcie o poranku. Krytycznym okiem sprawdzam czy fotka nadaje się na Instagram. Nie nadaje się, a ja nie mam czasu na poprawki. Schodzę szybko do kuchni zrobić śniadanie.

9.15 śniadanie

Mąż melduje wykonanie misji dzieciaki do przedszkola. Siadamy razem do śniadania i omawiamy bieżące sprawy. Głównie związane z pracą. Opowiadamy sobie o artykułach, które właśnie piszemy, i o tych, które znaleźliśmy w sieci. Ustalamy plan dnia – on idzie do pracy, ja idę zmienić małej Nelci pieluchę.

10.00 blogowanie czas zacząć

Lokuję się w moim aktualnym biurze, powszechnie zwanym sypialnią. Siadam na łóżku w pozycji półleżącej, z Anielcią na piersi i laptopem na kolanach. W tej pozycji spędzam następne 2-3 godziny odpisując na maile, ogarniając social media i poprawiając zsuwającą mi się po ramieniu Nelcię. Taki scenariusz dnia realizujemy, jeśli Nelcia ma akurat dobry dzień i wielką ochotę na spanie. (Czytaj: Aniela budziła się w nocy co dwie godziny i jest równie nieprzytomna ze zmęczenia jak jej mama. Z tą maleńką różnicą, że mama już więcej nie zaśnie, a Aniela jak najbardziej, co też szybko czyni.)

Jeśli mam za sobą dobrą noc i jestem względnie przytomna, to zabieram się za nowy wpis. Formatuję, sprawdzam literówki, poprawiam i przenoszę fragmenty tekstu. Nelcia w tym czasie budzi się z pośniadaniowej drzemki i nie ma zamiaru zasnąć aż do południa. Biorę ją na ręce, a w przerwach między bujaniem i głaskaniem jej po aksamitnym policzku dopisuję w brudnopisie kilka nowych tekstów do publikacji.
Kiedy w końcu zasypia, jestem już taka zmęczona, że nie potrafię sklecić ani jednego zdania. Przechodzę więc do kolejnego punktu czyli oprawy graficznej postu. Szukam odpowiednich zdjęć na dysku albo obmyślam plan sesji zdjęciowej na następny dzień.

12.30 kiedy będzie obiad?

Burczenie w brzuchu przypomina mi, że dawno nic nie jadłam. Czas na obiad. Na szybko, byleby zdążyć przed 15, z dzieckiem w leżaczku albo na ręku, wstawiam wodę na makaron.

Kiedy wszystko w kuchni już kipi (garnki zawartością, a ja złością), zabieram Nelcię do pracowni i podrzucam ją tacie do pudełka. Jak większość blogerskich dzieci w jej wieku, Nelcia jest szczęśliwą posiadaczką Baby Boxa, który się jej bardzo podoba. Niestety, tata myli jej radość z żądaniem zmiany pieluchy albo wołaniem o mleko i skołowany przynosi mi ją po kwadransie. Twierdzi, że nie może z powodu Nelci pracować. Wiecie, prawie mu uwierzyłam ;)

15.00 czas dla rodziny

O tej porze biją dzwony w pobliskim kościele. Czas kończyć pracę i… odebrać dzieci z przedszkola. Zaczynamy nasz codzienny czas dla rodziny. Na początek wspólny spacer, szybkie zakupy i podwieczorek. Potem zabawa, kąpiel, bajka i do spania.

Oczywiście, zamiast spędzać czas na beztroskiej zabawie z dziećmi, stoję w kuchni szykując jedzenie. Najpierw podwieczorek, potem owocowa przekąska, a na koniec kolacja. Co chwilę Mati albo Gaba przychodzą po coś do jedzenia. Czy te dzieci kiedykolwiek zrobią sobie przerwę od jedzenia?! Powoli zaczynam podejrzewać, że z jakiegoś powodu przestali je karmić w przedszkolu.

Składam czyste pranie i marzę o tym, by móc rzucić to wszystko w cholerę i położyć się z dziećmi na kanapie. Przez szybę w drzwiach do salonu widzę jednak, że kanapa jest zajęta przez moją drugą połówkę. Pan Tata ciężko odpoczywa leżąc z zamkniętymi oczami i kontrolując czy dzieciaki nie oglądają przypadkiem bajek oznaczonych znaczkiem +7. Jasne. Wcaaaale nie śpi.

20.15 niech one już pójdą spać

Koniec wieczorynki. Starszaki idą myć zęby, tata kąpie Nelcię, ja ją usypiam. Dopiero wtedy zasiadam w końcu spokojnie do komputera. Moja druga połowa usypia rozbrykaną dwójkę starszaków. W pewnym momencie jedno z nich wpada do pokoju, żeby ucałować kochanego dzidziusia i życzyć mu dobrej nocy. Oczywiście robi to na tyle głośno, że nawet przyzwyczajona do nieustannego hałasu Nelcia się budzi. Rozlega się płacz. Zamykam komputer i usypiam tego słodkiego krzykacza od nowa.

21.45 na więcej nie mam już sił

Mija kolejny dzień. W domu bałagan, w kuchni sterta garów czeka w kolejce do zmywarki, a w łazience przewala się brudne pranie. Jestem zmęczona i sfrustrowana, bo oto właśnie mija kolejny dzień, a ja znowu nie znalazłam czasu na poprawienie tych kilku literówek i doklejenie zdjęcia do nowego postu. Zanim zegar wybije 22, zasypiam na siedząco.


Kolejny dzień upłynął mi na nieudolnym manewrowaniu pomiędzy życiem i blogiem. Ktoś z Was mógłby powiedzieć: „Kochana, odpuść bloga. Ciesz się dzieckiem! Życie jest ważniejsze niż jakaś tam strona w internecie…”. Wiecie, ten ktoś miałby całkowitą rację. Tyle tylko, że ja nie potrafię już siedzieć bezczynnie i tak po prostu karmić, przewijać. Potrzebuję jakiejś odskoczni, a blog jako odskocznia sprawdza się znakomicie.
Wciskam „publikuj” i znikam, bo Nelcia-Anielcia mnie wzywa ;)

Czy ten artykuł był pomocny?

Przepraszamy.

Jak możemy poprawić artykuł?

Dziękujemy za przesłanie opinii.