Mój syn zadał pewnego pięknego popołudnia niesłychanie ważne pytanie:
– Po co myć ręce?
– Bo są brudne.
– BRUDNE?! – zdziwienie na twarzy Matika było bezgraniczne – Ale wcale nie, bo nic nie widać – dodał po chwili zastanowienia.
– Nie widać, ale są na nich bakterie – odpowiedział Tata i zaraz obiecał, że jak tylko skończą myć ręce, to pokaże mu na komputerze jak wyglądają bakterie.
Książek do mikrobiologii, to w naszym domu oczywiście nie brakuje, ale zdjęcia w nich są jakoś mało interesujące jak dla czterolatka wychowanego w świecie kolorowych bajek i zdjęć poprawianych w Photoshopie. Mati zapoznał się więc z bakteriami zaserwowanymi mu przez dobrego wujka Googla.
Najbardziej spodobały mu się oczywiście te kolorowe, z domalowanymi oczami i słodkimi mordkami. A jakże! Tyle, że one mają z prawdziwymi bakteriami niewiele wspólnego.
No i od tej pory się zaczęło ciągłe pytanie o bakterie:
– Gdzie są?
– Wszędzie.
– Co robią?
– Nic. Są i żyją.
– A są groźne?
– W zasadzie nie, ale od niektórych można zachorować.
Spis treści
Bakterie to nasi sprzymierzeńcy
Przyłożyłam się jak tylko mogłam, aby bakterie nie kojarzyły się mojemu dziecku tylko z chorobami i zarazkami.
Baterie, które mamy na sobie i w sobie to w końcu bardzo pożyteczne mikroorganizmy. Dzięki nim nie chorujemy, nie chwytają się nas grzybice, biegunki i inne choróbska, a nasze kupy są prawie tak zdrowe jak kupki z reklamy psiej karmy ;)
Mamy ich w sobie i na sobie kilka kilogramów. Odwalają dla nas każdego dnia dobrą robotę: trawią to czego sami nie umiemy strawić, syntetyzują witaminy i substancje dzięki którym inne bakterie omijają nas szerokim łukiem (a ściślej rzecz ujmując giną marną śmiercią i słuch po nich ginie).
Zjadamy je każdego dnia we wszystkim co jemy, nie tylko w jogurtach, kefirach i kiszonkach. Choć te akurat należą do moich ulubionych;)
Złe bakterie czają się wszędzie
Im więcej jednak mówi się w naszym domu o bakteriach, tym częściej mimochodem wyobrażam sobie w myślach ile ich jest wokół nas. Na uchwycie koszyka w spożywczaku, na puszkach z napojami, na owocach, na pieniądzach, poręczach i klamkach. Brrr!
Co jakiś czas pojawia się też w mediach artykuł dotyczący badań mikrobiologicznych w supermarketach, autobusach czy ostatnio przede wszystkim o bakteriach w fontannach miejskich. Zawsze to samo: bakterie kałowe na poręczach, uchwytach i gdzie tylko się da.
Rewolucyjne odkrycie? A skąd! Przecież nie trzeba być Einsteinem żeby się domyślić, że coś, czego dotykają codziennie dziesiątki ludzi jest brudne = są na tym zarazki. Ale czy z tego powodu wybuchają epidemie? Czy po zakupach w sklepie lądujemy w łóżku z objawami zatrucia pokarmowego albo wysoką gorączką? Nie. Nie ma więc czym się stresować.
Myjmy ręce wodą z mydłem
Oczywiście elementarne zasady higieny i bezpieczeństwa należy dziecku wpoić. Nie ma co do tego wątpliwości. Do tych elementarnych zasad należy między innymi mycie rąk przed jedzeniem, po skorzystaniu z toalety i po przyjściu z podwórka. Ciepłą wodą z mydłem.
A co z myciem rąk po zabawie ze zwierzętami? No cóż, kto ma psa albo kota w domu, ten wie jak to wygląda, więc pominę tę drobną kwestię.
Rodzina na wakacjach, a mikroby w pracy
Do pozostałych podstawowych zasad higieny należą według mnie zasady wyjazdowe: kąpiel pod prysznicem w publicznych i hotelowych łazienkach wyłącznie w klapkach oraz NIEsiadanie na toalecie.
Nie wyobrażam sobie, że mogłabym posadzić dziecko na toalecie poza domem. Z dwóch powodów. Po pierwsze nie wiem czy ten kto korzystał z niej wcześniej był zdrowy, nie rozsiewa grzybicy, chorób wenerycznych czy innych paskudztw.
Po drugie nie mam zaufania do obsługi i osób sprzątających publiczne wygódki czy zrobiły to należycie, dezynfekując odpowiednio urządzenia sanitarne. Wiem, że środki do toalet są skuteczne (używaliśmy ich na studiach wielokrotnie do różnych doświadczeń) i zabijają bakterie na śmierć. Nie wiem jednak czy środek ten został odpowiednio użyty, czy nie rozcieńczono go wodą, żeby starczył na dłużej albo czy zostawiono go odpowiednio długo na odkażanej powierzchni. Z tego powodu wolę nie ryzykować zdrowiem swoim czy swoich dzieci i jadąc na wakacje biorę dla nich nocnik.
Zaprzyjaźniamy się z bakteriami
Mimo wszystko chciałabym, aby Tygrysiaki na dźwięk słowa: „bakterie” nie miały skojarzeń związanych wyłącznie z chorobami. W końcu mają ich i w sobie i na sobie dobrych kilka koligramów.
Przez nasze zaprzyjaźnianie z mikroorganizmami doszło do tego, że co chwilę słyszymy:
„Przepraszam bakterie, muszę umyć ręce”
„Przepraszam bakterie, muszę spuścić wodę w toalecie”
i najzabawniejsze ze wszystkiego, bo związane z bakteriami na ciele człowieka:
„Au! Bakterie mnie biją!” oraz „Hi hi hi, bakterie mnie łaskoczą”.
W hotelach pierwsze co robię to myję deskę wc spirytusem… czy to nadal za mało aby być bezpiecznym ;) ?
Spirytusem? Hm, brzmi ciekawie. Ja bym prędzej umyła domestosem, bo zabija wszystko jak leci i mimo wszystko chyba wychodzi taniej niż spirytus salicylowy. Poza tym skuteczność takiej dezynfekcji zależy od tego jak długo działa środek, a spirytus moim zdaniem zbyt szybko paruje.
Trudniej się robi na wakacjach lub generalnie poza domem. Ja kupiłam żel antybakteryjny do rąk właśnie dla takich sytuacji kiedy dziecko wraca z piaskownicy i akurat chce jeść ;) albo po użyciu publicznej toalety… Nie wiem czy to dobry pomysł czy to nie jest już przesadna higiena…
Przesadna raczej nie jest o ile nie używacie go bez przerwy… Też mieliśmy kiedyś taki żel, ale ostatnio używamy w raczej mokrych chusteczek, bo lepiej czyszczą ręce z piasku ;)
Najlepszy jest tekst „chciałam siusiu” gdy jesteśmy w restauracji/sklepie czy kościele. I wtedy matka wisi w malj kabinie toalety publicznej starając sie aby corka nie dotknęła absolutnie niczego. Ja przy tych akrobacjach zwykle dotykam za dwoje ;) chyba nie musze sie wypowiadać na temat bakterii, ale jakaś fanatyczką nie jestem. Moja młodsza corka potrafi zjeść piach z ziemi i nie wycieram jej rączek co 5 sekund w trakcie pobytu na placu zabaw. Chociaż kiedys myłam zabawki po innych, sliniacych sie gościach ;)
O korzystaniu z publicznych toalet wolę nie myśleć. Najgorszy koszmar, to usłyszeć „chce mi się kupę”. Kiedyś wisiałam tak na wakacjach w Hiszpanii nad toaletą dobre 10 minut. Uczepiony do mnie synek na coraz bardziej rozpaczliwe pytania „już?” odpowiadał: „Nie, musisz nauczyć się cierpliwości Mama”. Wyszłam stamtąd cała spocona, umordowana i z przeświadczeniem, że nałapałam więcej bakterii niż przez całe moje życie. Ale jakimś cudem do dziś tego nie odchorowałam.
mądre dziecko ;)
Mycie rąk to bardzo ważna rzecz ale bez przesady ze sterylnością – ostatnio spotkałam na placu zabaw mamę, która co chwilę wycierała ręce córeczce, kiedy ta dotknęła czegokolwiek ta od razu ją wołała, żeby natychmiast wyczyścić rączki – paranoja!
Bakterie się nie obrażą ja je spuścimy w toalecie :)) ani jak umyjemy ręce :)) uczenie higieny super sprawa ale z umiarem :)
Tobie się to udało! :)
Skoro tak uważasz, że mi się to udało, to czuję się doceniona ;)
Trzeba uczyć higieny, ale ja nie jestem za sterylnością. :-)
Myć ręce -to trzeba dziecku wpoić od małego .
Niestety niektóre mamy przesadzają i latają z mydłem antybakteryjnym za dziećmi na okrągło a to też nie dobrze.
A bakterie gilgoczące super sprawa :-)))
My ręce myjemy szczególnie po powrocie z podwórka. Przed jedzeniem nie zawsze, ale to raczej dlatego, że Oli nie je jeszcze sam. Kiedy niektóre posiłki pochłania samodzielnie to obowiązkowo myjemy ręce. :)
Co jak co ale o sterylność to mnie posądzać nie można, ale tez do brudasków nie należymy. ;)
A jak mycie rąk, to zaraz wychodzi temat o marnowaniu wody i dlaczego nie można jej lać bez końca :) (przykład z dzisiaj)
I weź tu dziecku wytłumacz dlaczego (i co to znaczy że) za wodę się płaci i co to jest oczyszczalnia ścieków :D
Ta… weź wytłumacz. Szczególnie od czasu gdy pierwszy raz zabawił się w „morze” nalewając pełną umywalkę wody i topiąc w niej połowę rzeczy z łazienki :D
Haha, padłam :) To ci bakterie. Wiadomo, nie można przesadzać ani w jedną, ani w drugą stronę. Mamy przesadzają raczej ze sterylnością otoczenia. A jak bakterie trochę „połaskoczą”, to nic się nie stanie :D
Sterylnie to może być, ale w laboratorium. W domu i na podwórku trzeba wrzucić na luz ;)