Tydzień bez zabawek – kara czy sposób na udane dzieciństwo?

dziecieca-raczka-trzyma-autko

Ile razy w Waszym domu wybuchały awantury o bałagan w pokoju dziecka? Ile razy wpadło Wam do głowy, żeby schować wszystkie zabawki do wielkiego wora i w ten sposób pozbyć się problemu? Ta diabelska myśl pojawia się też czasami w mojej głowie. I wiecie co? Kiedyś naprawdę schowałam dzieciom wszystkie zabawki i okazało się, że wcale z tego powodu nie cierpieli.

Pierwsze podejście do życia bez zabawek wymogło na nas życie, a konkretnie przeprowadzka. Pewnego dnia przyniosłam do domu wielkie pudło i wsadziłam do niego cały dobytek moich dzieci. Jako że dobytek ten dzień wcześniej został już solidnie uszczuplony o poniszczone i niepotrzebne zabawki, to pakowanie szło naprawdę sprawnie. Przynajmniej do czasu kiedy zajęte oglądaniem bajki dzieci nie zainteresowały się co też znowu matka wyczynia w ich pokoju. Widząc, że z półek znikają kolejne gry i układanki, a nawet lalki, pluszowe warzywa i samochody, dzieciaki podniosły głośny lament.

Co ciekawe, rozpacz szybko minęła. Gdy tylko powiedziałam dzieciom, że zabawki chowamy do pudła tylko na kilka dni, żeby je przewieźć, poszły dalej oglądać bajki i o wszystkim zapomniały. Już po przeprowadzce pudło z zabawkami stało zamknięte w ich nowym pokoju przez ponad dwa miesiące. Zastanawiające było to, że przez ten czas nikt nie odczuwał braku ani pluszowej marchewki, ani fioletowego garnuszka do gotowania obiadu dla lalek, ani nawet puzzli z ulubionym Spidermanem.

Ukochane zabawki leżały zamknięte w pudle, a dzieci chodziły uśmiechnięte, radosne i ani trochę nie wyglądały jakby brakowało im czegokolwiek.

To wszystko sprawiło, że gdzieś tam w głowie, na granicy pomiędzy świadomością i podświadomością przemknęła mi myśl, że być może zabawki wcale nie są moim dzieciom potrzebne do udanej zabawy. Ani nawet do szczęścia.

Jak ograniczyć nadmiar zabawek w domu?

Kilka miesięcy później wydarzyło się coś, co zrodziło w mojej głowie jeszcze śmielszą myśl. Zanim przejdę do konkretów, opowiem Wam pewną historię.

Skoro nie sprzątacie, to zamykamy bawialnię!

Królestwo dzieci składa się w naszym domu z dwóch pokoi – wspólnej sypialni i bawialni. To tam zanieśliśmy wszystkie zabawki Tygrysiaków i pilnujemy, aby tam pozostały. Jeśli wyniosą coś z tego pokoju, to wieczorem muszą to odnieść. Umówiliśmy się, że nie będziemy ingerować w to, co się tam dzieje, o ile zabawki będą utrzymane na co dzień we względnym porządku. Dodatkową zasadą jest dokładne sprzątanie bawialni raz w tygodniu. Jednak nawet tak luzackie podejście do sprzątania stało się dla Tygrysiaków pewnego dnia stało się problemem.

Tuż przed świętami dzieciaki się zbuntowały i zawiązały koalicję przeciwko rodzicom zgodnie odmawiając posprzątania klocków. Jako że nie był to ich pierwszy test wytrzymałości rodziców tego dnia, miarka się przebrała i zamknęliśmy im bawialnię na klucz do czasu aż nie wyrażą chęci posprzątania całego bałaganu.

Obydwie strony okopały się mocno na swoich stanowiskach. Dzieci powiedziały, że możemy sobie zamykać. My powiedzieliśmy, że zamkniemy, ale otworzymy dopiero jak zmienią zdanie.

Byliśmy pewni, że się ugną. Zbliżały się święta – czas bez przedszkola, kolegów i przedszkolnych zabawek. Obstawialiśmy, że wytrzymają najwyżej jeden dzień.

Dzieci jednak zdania nie zmieniły. Bawiły się bez zabawek przez ponad tydzień!

Jak się bawić bez zabawek?

Po trzech dniach tego osobliwego aresztu zabawek Tygrysiaki do niemalże perfekcji opanowały budowanie fortecy z koca i poduszek w salonie, którą wykorzystywały później do zabawy w żołnierzy walczących granatami ze zrolowanych skarpetek. Poza tym bawiły się w wielodzietną (czy może raczej wielolalkową) rodzinę jadącą na gapę pociągiem relacji Kraków-Warszaw albo organizowały przedstawienia artystyczne. Najpierw przez kilkadziesiąt minut wycinali z papieru korony, pióropusze i miecze, a potem rysowali plakaty informujące o zbliżającym się występie i ustawiali krzesła dla widowni. Kiedy już wszystko było gotowe, zwoływały rodziców, babcię i wszystkich gości na środek salonu, usadzały na krzesłach i… zaczynały wyśpiewywać piosenki z przedszkola. Albo odgrywać wymyślone przez siebie scenki.

Po tygodniu mieliśmy już serdecznie dość tych występów, bitew na papierowe miecze i pisków przejeżdżającej lokomotywy.

Po 10 dniach zrozumieliśmy, że jedyny sposób zmuszenia ich do zrobienia porządków w bawialni to zamknięcie ich w niej i niekarmienie do czasu aż nie posprzątają. Przy założeniu, że bez jedzenia wytrzymają znacznie krócej niż bez zabawek. Nie zrobiliśmy tego. Nie jesteśmy aż tak złymi rodzicami, żeby odmawiać wiecznie głodnym dzieciom dostępu do jadła.

Niemniej jednak pomysł zamknięcia bawialni okazał się wielką rodzicielską klapą. Chyba największą od czas kiedy zostaliśmy rodzicami.

Porażka ta nie wynikała z braku naszych rodzicielskich kompetencji. Nie wynikała nawet z tego, że nasze dzieci są wyjątkowo uparte czy kreatywne. Akcja była skazana na porażkę, bo błędnie założyliśmy, że nasze dzieci potrzebują zabawek.

Tymczasem okazało się, że nie potrzebują ich wcale. Albo potrzebują ich naprawdę niewiele.

Stara mądrość ludowa mówi, że dzieciom do udanej zabawy wystarczy jedynie kawałek patyka i wyobraźnia.

Osobiście uważam, że ta lista jest stanowczo za krótka. Dorzuciłabym do niej jeszcze: krzaki za płotem, hałdę ziemi pozostałej po budowie, wielką kałużę pod huśtawką, koc powieszony na trzepaku, znalezione pod osiedlowym śmietnikiem resztki łazienkowych płytek, przydrożne kamienie i polne kwiatki. Tak na początek ;)

dzieci-bez-zabawek

Najlepsza zabawa jest bez zabawek!

Zauważyłam, że pokolenie młodych rodziców daje się omamić reklamom i zupełnie zapomina jakie skarby można znaleźć na podwórku. Co prawda czasem wspominają z sentymentem własne dzieciństwo, gdy krzaki pod domem były BAZĄ, ale zaraz potem jadą do sklepu i kupują swoim dzieciom gotowca – kolorowy, drewniany domek ze zjeżdżalnią i ścianką do wspinaczki. Tak piękny, że aż dech w piersiach zapiera, kiedy się na niego patrzy.

Moje dzieci również marzą o takim domku. Kiedy jednak spytałam je czy wolą drewniany domek pod naszym domem od szałasu w lesie koło działki znajomych, zdecydowanie wybrali to drugie. Bo tak naprawdę nawet najwspanialszy gotowy domek w oczach dziecka ma się nijak do szałasu z wielkich gałęzi albo bazy w zaroślach dzielonej z innymi dzieciakami.

I tutaj dochodzimy do jeszcze jednej ważnej sprawy.

Dzieci o wiele bardziej niż zabawek potrzebują towarzystwa: kolegów, koleżanek, rodzeństwa, rodziców i dziadków. Droższe i tańsze zabawki, wspaniały plac zabaw pod domem czy własna huśtawka w pokoju nie są im konieczne do szczęścia. O wiele bardziej potrzebny im jest ktoś, z kim będą mogły podłubać patykiem w przydrożnej kałuży i razem udawać, że kij jest wiosłem, a kałuża wzburzonym morzem.

Dlatego więc niech Cię nie kusi, żeby sprawić dziecku bez okazji nową zabawkę jako lekarstwo na nudę. Zamiast tego zaprowadź je do innych dzieci i pozwól im zorganizować sobie zabawę bez zabawek.

A pieniądze… wydajcie na lody i niech Wam one wyjdą na zdrowie!

Zabierz dziecko na zakupy!

Czy ten artykuł był pomocny?

Przepraszamy.

Jak możemy poprawić artykuł?

Dziękujemy za przesłanie opinii.